„Bajka na końcu świata #1 Ostatni ogród”

Dziecięca podróż po ruinach cywilizacji

Marcin Podolec niestrudzenie rysuje kolejne komiksy. „Bajka na końcu świata” to postapokaliptyczna bajka – czy też baśń dla dzieci. Jak zawsze w jego przypadku – jest to świetnie narysowany album, bo to nie tylko pracowity, ale i ambitny autor. Po raz kolejny jednak mam nieodparte wrażenie, że choć niewątpliwie to rysownik o ogromnym potencjale, to lekko gubi go ambicja i zbyt szybkie wyjście ‚na swoje’ ze scenariuszami.

Bajka na końcu świata

„Bajka na końcu świata” to opowieść drogi o Wiktorii i jej gadającej suczce – tytułowej Bajce. Razem przebywają zniszczone tereny w poszukiwaniu rodziców dziewczynki. Jest tu nieco tajemniczości, spotkania z nieznanym, a w rytmie podróży i postojów na nocleg zamknięte są też smutek, osamotnienie i tęsknota za poszukiwaną rodziną. Chciało by się napisać, że w międzyczasie bohaterki przeżywają niesamowite przygody, tylko że w istocie jest to snucie się z miejsca na miejsce bez jasno określonego celu, a przy okazji po drodze zdarzają się sytuacje czy dochodzi do nieoczekiwanych spotkań.

Rysunkowa górna półka

Podolec świetnie radzi sobie z kreską, rysunkiem, wizualną narracją i operowaniem planszą. Pomimo młodego wieku jest to rysownik doświadczony i nadzwyczaj sprawny. Nie przesadzę raczej stwierdzeniem, że należy do pierwszej ligi polskich autorów. W jego nowym komiksie jest na co popatrzeć, jednak dla tak starego konia jak ja całość po prostu przynudzała. Nieco się boję, że Marcin znalazł sobie luźną formułę, w ramach której podróż będzie mogła trwać w nieskończoność, a dziwnym przygodom w świecie po upadku cywilizacji nie będzie końca, w efekcie dostaniemy tasiemiec na wzór „Żywych trupów”, tyle że bez zombie i dla dzieciarni.

Jednocześnie mam wątpliwości co do formuły familijnej opowieści w stylistyce postapokalipsy. Na pewno to pomysł oryginalny, ale nie jest chyba zbiegiem okoliczności, że raczej rzadko sięgano dotąd po takie połączenie. Przemierzanie opuszczonych i zniszczonych terenów przez dziewczynkę szukającą rodziny raczej nie będzie generować u kilkuletnich czytelników przyjemnych uczuć – prędzej smutek. Oczywiście nie ma w tym nic złego. Część dzieciaków lubi historie straszne, część tematy robactwa, gadów i płazów, a część smutne historie. No chyba że jest też tak, że szukamy punktu zaczepienia do rozmów o tym, że i tak wszyscy w końcu umrzemy, ale jak będziemy mieli szczęście i powodem będzie atomowa wojna, to umrzemy wszyscy na raz i nikt nie będzie musiał za nikim tęsknić. Oczywiście – starsza dzieciarnia i ta młodsza młodzież bywa też częstowana przez rodziców Terminatorami czy Mad Maxami. Jeśli lubią podobne historie, to na podróż Wiktorii i Bajki te dzieciaki mogą już być jednak nieco za stare.

Bajka na końcu świata – postapokalipsa dla dzieci?

Pierwszy tom Bajki na końcu świata to ładnie narysowana opowieść, w której w istocie niewiele się dzieje. Być może mamy tu pomysł na coś więcej niż serię scen z podróży, ale na razie tego pomysłu nie widać. Fani Podolca znajdą tu ładne rysunki. Starsi czytelnicy mogą mieć – tak jak ja – zarzuty do fabuły, tylko że to nie do mnie jest kierowana ta historia. Czy te realia nie będą zbyt ponure dla 5-latka? Czy 10-latek się przy tej historii nie wynudzi? Zofia (lat osiem i pół) informuje z tyłu okładki że są tu ‚momenty do płaczu, śmiechu, wzruszeń i podziwień (pisownia oryginalna). To ona tu głównym autorytetem. Rodzice młodych komiksiarzy będą jej musieli zaufać na słowo.