Hellblade

Hellblade – opowieść drogi w nordyckiej scenerii

Podróż do piekła

HellbladeAutorów „Hellblade: Senua’s Sacrifice” zanadto przedstawiać nie trzeba. Wybili się na zrobionym dla Sony „Heavenly Sword” – bardzo ładnym jak na tamte czasy, filmowym slasherze. Dobrze sobie poradzili parę lat później z remakiem „Devil may Cry” – fani narzekali na nową wersję protagonisty, ale art design i system walki obroniły tę świetną grę. Ninja Theory powrócili po paru latach z projektem niby siedzącym w ich portfolio (filmowość, machanie mieczem, ciekawe scenerie), ale zupełnie wyjątkowym – i to na paru poziomach.

„Hellblade” wyróżnia się już tym, że jest grą praktycznie niezależną, stworzoną przez doświadczone, ale małe studio, bez wsparcia dużego wydawcy. Nie jest to olbrzymia, rozbudowana gra, za którą stał olbrzymi marketing, ale wygląda nie gorzej od takich produkcji. Dzieło NT imponuje stroną wizualną – zwiedzanymi lokacjami, wyglądem bohaterów, sposobem ruszania się tytułowej Sensuy, płynnym i niemal nigdy nie ciętym ruchem trzecioosobowej kamery, ale także muzyką i sugestywną oprawą dźwiękową. Każdy z tych elementów robi wrażenie, choć to nie one tworzą z tej gry coś wyjątkowego.

„Hellblade” to opowieść o podróży, podjęciu wyzwania, ale – co najważniejsze – o walce z samym sobą. To historia skupiająca się nie na fabule, a na losach postaci – i tych, które śledzimy, i tych, które przydarzyły się jej wcześniej. Senua – celtycka wojowniczka – wyrusza w drogę do nordyckiego piekła, by uratować duszę swojego ukochanego. Nie będzie łatwo. W mało gościnnej krainie wikingów czekają na nią walki z nadnaturalnymi postaciami, zagadki ukryte w runach, ale jej największym wrogiem będzie ona sama. Od tego jednego, przeciągającego się starcia, zależeć będzie powodzenie misji.

Hellblade – tyleż samo gra, co ‚doświadczenie’

Gra Ninja Theory nie jest ani slasherem, ani łamigłówką, ani grą eksploracyjną. To doświadczenie, polegające na spojrzenie na świat oczami cierpiącej na nasilającą się psychozę. Senua słyszy głosy i widzi dziwne rzeczy. W momentach histerii miewa przytłaczające ją wizje, a my to wszystko widzimy i słyszymy z za jej ramienia. Sugestywności i immersji sprzyja zarówno świetne rozegranie przestrzenne głosów w jej głowie, które robią spore wrażenie na słuchawkach, jak i płynność pracy cyfrowej kamery.

Hellblade

Autorzy wychodzą tu zresztą często na poziom meta, w końcu bohaterka co jakiś czas patrzy się bezpośrednio na nas. Czy gracz też jest głosem w jej głowie? Czy tylko obserwujemy jej przygody? A może jesteśmy tą częścią jej choroby, która próbuje co jakiś czas przejmować nad nią kontrolę? Czy widzimy to co widzimy? Czy naprawdę poznajemy nordyckie mity z ust nieżyjącej osoby, której duch nam towarzyszy? A może – słysząc kogoś, kogo nie ma – nasza bohaterka sama tworzy w swojej głowie mitologię, która zostanie dopiero spisana?

Produkcja studia z Cambridge to wyjątkowa gra dla specyficznego gracza, który oczekuje czegoś więcej niż tylko dobrego gameplayu poprowadzonego przez fabułę i opakowanego ładną grafiką. To nietypowe przeżycie i jeden z tych tytułów, które starają się poszerzać medium, pokazując unikatowe dla gier sposoby narracji. Świetny klimat, sprawny gameplay i rewelacyjna strona wizualna na pewno tu pomagają, ale ekipie z NT udało się tu wpompować to symboliczne ‚coś’, czyniące z gry coś więcej niż wciskanie guzików i gapienie się w ekran.