Hellboy #1

Hellboy Nasienie ZniszczeniaNarodziny czerwonego diabła

Pierwszy tom nowego wydania przygód Hellboya to zaproszenie w niezwykłą podróż. Ci, którzy przeszli już tą ścieżkę, w większości przypadków pewnie chętnie ją powtórzą. Dla tych, którzy nie załapali się na pierwsze polskie wydania sprzed ponad 15 lat jest to jednak coś nowego. Bo Hellboy to czysta energia komiksowego medium, oryginalna kreska, świadoma i celowa fabularna odskocznia od nadużywanych klisz na rzecz klasycznych klisz używanych rzadziej, oraz powiew świeżości dla tych, co za długo trzymali się historii superbohaterskich.

Miłe złego początki

Ale po kolei.

„Nasienie zniszczenia” to w zasadzie autorski debiut Mignoli, który dotąd robił różne zlecenia dla DC i Marvela, ale dopiero przy tym tytule mógł się wyszaleć we własnych tematach. Porysować demony, monstra, poczwary, złożyć pokłon Lovecraftowi, ale i oddać hołd Jackowi Kirby’emu. Zabierając się za początek swojej serii nie czuł się raczej zbyt pewnie, bo o rozpisanie scenariusza poprosił Johna Byrne’a. Razem stworzyli czterozeszytowe podwaliny pod autonomiczne komiksowe uniwersum rozwijane aż do dziś.

Zgromadzona tu historia wciąż pozbawiona jest ostatecznego autorskiego szlifu Mignoli, ale utrzymana została w klimacie, który stał się drogowskazem. Razem z Byrnem cofają się tu do czasów drugiej wojny światowej, gdy w trakcie okultystycznego eksperymentu mającego przechylić szale jej losów na ziemię trafia piekielny osesek o kamiennej ręce. Szybko przenosimy się do współczesności. Poznajemy już dorosłego Hellboya – terenowego agenta Biura Spraw Paranormalnych i Obrony, który spotyka się ze swoim przybranym ojcem. Trevor Bruttenholm zaginął miesiące wcześniej, odkrywając tajemnice, które nie mogły pozostawić go przy zdrowych zmysłach. Odkrycie łączy się jednak z nierozwikłaną wciąż zagadką pochodzenia Hellboya, a trop prowadzi do domostwa rodu Cavendishów. Diabeł, razem z innymi ‚dziwolągami’, rozpoczyna nowe śledztwo.

Diabeł tkwi w szczegółach

Mignola i Byrne sprawnie mieszają w swoim komiksie konwencję gotyckiego horroru z klimatem serialu „Z archiwum X” i podobnych. Kolejno widzimy eksperyment nazistów, świątynię w lodowcu wykutą w czasie poza czasem, byty z innych wymiarów, w końcu trafiamy do klasycznego nawiedzonego dworku, gdzie oczywiście przechadzają się duchy. W sam środek wydarzeń trafiają agenci wydziału specjalizującego się w takich sprawach.

Przez cały czas mieszają się tu inspiracje współczesną popkulturą, mitami, klasyczną grozą, a intensywności całości dodaje strona wizualna. Kreska Mignoli jest ostra, choć wciąż nie do końca ukształtowana, ale trudno te rysunki pomylić z kimś innym. Ciężaru całości dodają obfite czernie, a lekko psychodeliczny klimat wprowadza specyficzna, dość ograniczona paleta barw.

„Nasienie zniszczenia” z dzisiejszej perspektywy to oryginalny komiks, także komiks programowy, ale przy którym wciąż krystalizował się styl autora jako rysownika i narratora. Kreska wciąż dążyła w stronę minimalizmu. Drugie plany często bywają odpuszczone, ubogie, a kadrowanie i zabawa skupieniem na detalu dużo rzadsza nim bywało później. Byrne dodał Hellboyowi typową dla noirowych detektywów pierwszoosobową narrację, której Mignola później unikał. Kolory są tu (także w drugiej części tomu) odległe od tego, co zaczął wyczyniać Dave Stewart, gdy dołączył do zespołu. Pierwsza miniseria jest jednak udanymi narodzinami czerwonego półdemona, obciążonego zagadką własnych narodzin, mistycznym dziedzictwem, które postanowił odrzucić.

Obudzić w sobie samodzielnego twórcę

Zauważalnie dojrzalsza jest druga część albumu. „Obudzić diabła” to znowu gotycka groza, tym razem odwołująca się do historii o wampirach, które oczywiście znowu łączą się z nazistami, Rasputinem i tajemnicą przeznaczenia Hellboya. Tym razem dowiadujemy się sporo więcej, jako że autor poczyna sobie tu dużo odważniej i coraz śmielej miesza i rozwija wątki. Okazuje się, że poza światem ludzi i światem kosmicznego zła rodem z Lovecrafta mamy na ziemi także światek folklorystycznych stworzeń, które z ciekawością przyglądają się czerwonemu diabłu. Są zawiedzione, bo Hellboy miał poprowadzić je do apokalipsy, by zakończyć erę panowania człowieka. Tymczasem główny zainteresowany odrzuca determinizm i postanawia żyć tak, jak ma na to ochotę. Postaci zamieszane w tę przygodę będą jednak pojawiać się w serii do samego jej końca.

„Obudzić diabła” jest dużo bogatsze fabularnie, ale i wizualnie. Widać tu kolejny etap ewolucji kreski, ale i więcej zabaw kompozycją planszy, detalem, czy tymi charakterystycznymi dla Mignoli płaskorzeźbami w tle, tworzącymi ten typowy dla niego klimat. Lepiej też sprawdzają się tu kolory (znowu nie Dave’a Stewarta) – mniej nasycone, ale częściej grające gradientami. No i fenomenalnie sprawdza się tu klimat opowieści, w której mitologia splata się w jedno ze współczesnością i dość mało korzystnie wyglądającymi proroctwami dotyczącymi naszej przyszłości.

Podróż anty-bohatera

Pierwszy tom Hellboya to świetny wstęp do jego świata. Zarysowani zostają bohaterowie dramatu i różnice dzielące różne zaangażowane strony, zarysowana zostaje także Tajemnica. Kolejne tomy to rozwijanie mitologii i powolna wyprawa w stronę przeznaczenia, które Hellboy odrzuca. Opowieść Mignoli jest bowiem specyficzną wersją campbellowskiej ‚podróży bohatera’. Jak już gdzie indziej – jest to wersja z opóźnionym zapłonem, bo skupiająca się na odrzucaniu nieuchronnego. Jednocześnie też Campbell opisywał  wielokrotnie powtarzany wariant opowieści, gdzie bohater odrzuca swoje przeznaczenie, by jednak się w nim zagłębić, poznać tajemnicę swego pochodzenia i zmienić świat na lepsze. Hellboy odrzuca swoje przeznaczenie i możliwość poznania tajemnicy z prostej przyczyny. Jego ta wiedza prawdopodobnie przerasta, bo nie chce on świata unicestwiać, a do tego zdaje się dążyć tajemnica jego dziwnej prawej dłoni.

Polska premiera nowego wydania Hellboya to dla mnie jedno z wydarzeń roku. Tak, jestem nieobiektywny, i od razu jeszcze raz napiszę to wprost – to jedna z moich ulubionych serii. Powyższa recenzja jest recenzją fana, ale nie fana bezkrytycznego. Jednocześnie nieprzypadkowo jestem takim entuzjastą serii o czerwonym demonie. Są nas tysiące, a może i miliony, więc coś jest na rzeczy.

Hellboy Król

Nowe wydanie pierwszych tomów Hellboya pokazuje mi po latach pewne wady i zadziory początku sagi, których kiedyś, jako zielony fan komiksowego medium, po prostu nie widziałem, albo przez ten czas je wyparłem. Tu jednak w pełnej okazałości widać narodziny Mignoli jako samodzielnego artysty. Widać tu ewolucję jego kreski, rozwój kompetencji narratorskich. Co najważniejsze jednak – ten tom to narodziny jednego z najoryginalniejszych bohaterów, których dał nam amerykański komiks.

To po prostu trzeba przeczytać, a Znak Jakości Gonza nie odda nawet w połowie tego, co myślę o tym albumie.

Znak Jakości Gonza

UPDATE:

Nieoceniony Piotrek Nowacki dostarczył mi właśnie nową wersję Znaku Jakości Gonza. Mam sentyment do starego, ale czas na zmianę: