Pierwszy strzał
Otrzymujesz walizkę. W środku znajduje się niezarejestrowany pistolet, 100 naboi nie do wyśledzenia, i dokumenty, z których dowiadujesz się kto dokumentnie zniszczył Ci życie. Co robisz? Właśnie przed takim dylematem stają bohaterowie serii Briana Azzarello i Eduardo Risso. To intrygujący pomysł, dający autorom spore pole do popisu, i obaj panowie skrzętnie wykorzystują otwarte przed nimi możliwości.
Azzarello odwiedzając parę lat temu festiwal w Łodzi wspominał okoliczności, w jakich narodził się w jego głowie pomysł na cykl. Jechał autostradą, gdy ktoś zajechał mu drogę, więc warknął ‚gdybym mógł, to zabił bym tego typa!’, na co kolega siedzący obok odrzekł ‚naprawdę byś to zrobił?’. Właśnie z tej scenki wyewoluował agent Graves, tajemniczy starszy mężczyzna w garniturze, który pojawia się nieoczekiwanie z aktówką o zabójczej zawartości.
Sceny z życia półświatka
Graves to dwuznaczna postać – niesie możliwość zemsty lub odkupienia, ale jednak robi to zwykle w dość interesowny sposób. Pomaga, pozwalając rozliczyć się z przeszłością, ale zwykle gra też w swoją grę, której zasad nie zdradza. Poznajemy natomiast kolejne postaci i kolejne scenki, tworzące pewien luźny ciąg przyczynowo-skutkowy. To sceny z życia półświatka przestępczego mieszkańców przedmieść amerykańskich metropolii. To często bohaterowie o złamanym życiorysie, rzezimieszki z mniejszości rasowych czy etnicznych, recydywiści, kanciarze. Dostają na talerzu szansę, na Zmianę, ale gdy decydują się z niej skorzystać, zwykle zaczynają się kłopoty, bo nie wiedzą, w co się wplątali. Wie to Graves, wiedzą to autorzy komiksu, ale my się jeszcze tego nie dowiadujemy, bo scenariusz gra tu na naszej ciekawości.
Kontrast czerni i bieli w świecie pełnym szarości
Rysunki Risso to idealne uzupełnienie fabuł i dość mięsistych dialogów Azzarello. Argentyński rysownik świetnie kadruje i bawi się perspektywą, po mistrzowsku posługuje się czernią i kontrastami (poziom Mignoli i Millera), lubi czasem przełamać ten brudny świat perfekcyjną geometrią. Jego miejskie pejzaże to nie widoki z pocztówek, to miejska dżungla, dzielnice, gdzie diabeł mówi ‚dobranoc’. Dopełnieniem jego kreski i obfitego tuszu pozostają kolory – dość płaskie, zwykle umiarkowanie nasycone, o łagodnej gradacji, które nasączają ten świat określonymi temperaturami, ale nie odciągają uwagi od wirtuozerii rysownika.
Pierwszy tom „100 naboi” to powrót serii, która dobrze się niegdyś przyjęła, ale jednak poległa razem z wydającym ją wydawnictwem. Czekałem na ten powrót, dziwiąc się, dlaczego jeszcze ten tytuł nie powrócił. Dobrze mieć go z powrotem na rynku, bo to brawurowo narysowana i świetnie opowiedziana historia, gdzie tom 1 działa jako wstęp do całości, ale broni się też samodzielnie jako zbiór krótszych historii z życia przestępców. Podobno rytm całości siada, gdy nacisk przechodzi na spajający całość wątek spiskowy, ale osobiście lubię tego typu motywy, więc pozostaję dobrej myśli.
100 naboi – ostatnie ostrzeżenie
Cena 119,99 PLN za niemal 500 stron świetnej serii wydaje mi się być bardziej niż rozsądną, pozostaje jednak istotny mankament. Za tłumaczenie odpowiada Krzysztof Uliszewski, który w mojej opinii marnie radzi sobie z językowymi amerykanizmami czy z ichnią kulturą popularną. Tu mamy do czynienia ze slangiem, co tłumacz obszedł szerokim łukiem, pozostawiając zwroty np. mniejszości meksykańskiej w oryginale, bez tłumaczenia. Być może nie zorientował się, że to zwroty, a nie czyjaś ksywa? Jest to możliwe, w końcu mowa o jegomościu, który w swoim czasie nie zorientował się że zwrot ‚Pulp Fiction’ został użyty jako tytuł filmu, więc go przetłumaczył. Językowo jest tu generalnie dość kostropato, i dalej nie rozumiem, dlaczego właśnie ta osoba otrzymuje poważniejsze i jednak bardziej wymagające językowo pozycje niż tytuły dla 14-latków, skoro sobie z nimi nie radzi.
Cóż jednak zrobić? Nie licząc tego mankamentu „100 naboi” jako jedno z dóbr rodowych Vertigo pozostaje serią, którą po prostu trzeba poznać. Daję nie tylko okejkę, ale i Znak Jakości Gonza.