Miasto rozrywki, miasto przemocy
Urban to przedziwna, ale i intrygująca seria. Brunschwig i Ricci wprowadzili nas w poprzednich trzech tomach w przedziwny świat Monplaisir – futurystycznego miasta przyjemności, urlopowej, nieco dekadenckiej fantazji. Miasto, przedstawione jako połączenie ludycznego festynu i Las Vegas, rządzi się swoimi prawami. Każdy może tam korzystać z przyjemności, nie każdemu jednak jest dane trafić na wyższy, luksusowy poziom. Metropolia to przedsięwzięcie Springy Foola, niezbyt zrównoważonego osobnika przebranego za Marcowego Zająca, który dba o to, by dostarczać gościom intensywnych wrażeń. Jedną z masowych rozrywek jest reality show, w którym kolejni policjanci na oczach tłumów gonią po mieście seryjnego mordercę, zwykle przypłacając to śmiercią.
Właśnie w takie realia trafił w pierwszym tomie Zachary Buzz – prosty chłopak z farmy, który chce zostać prawdziwym policjantem. Jego misja odziera go jednak ze złudzeń – to miasto Springy Foola, gdzie nie ma miejsca na sentymenty czy ideały, chodzi o rozrywkę, biznes i władzę. W wyniku kolejnego pościgu za mordercą ginie jednak niewinny dzieciak i Buzz zaczyna zbaczać powoli ze ścieżki, na którą skierowali go przełożeni, którzy w istocie stworzyli z Monplaisir własne miniaturowe królestwo.
Świetne rysunki, wartka akcja, czego chcieć więcej?
Czwarty tom utrzymuje dotychczasowy, konsekwentny rytm serii, nie przyśpieszając zanadto, ale też wprowadzając kolejne istotne wątki. Luc Brunschwig bawi się tu sporo chronologią, przedstawiając początki Monplaisir i samego Foola z czasów, gdy jeszcze nie krył swojej władzy za błazenadą. Sam właściciel i przywódca metropolii przedstawiany jest zresztą jako coraz bardziej ponura i zdeprawowana kreatura, odzwierciedlenie maksymy o tym, jak korumpującym atrybutem jest władza. Jednocześnie coraz bardziej zaczynają się tu zazębiać kolejne wydarzenia – polowanie na mordercę, śmierć dziecka, czy dziewczyna, którą Buzz spotkał na początku swojej przygody. Historia staje się coraz bardziej ponura, przedstawiając świat uciech jako totaitaryzm w pigułce, ale też wydaje się być coraz bliższa swojej kulminacji.
Urban to sprawnie napisana i bezpretensjonalna seria, która nie zawodzi. Jest wartka, scenarzysta sprawnie dawkuje nowe wątki oklejające zgromadzone tu tajemnice, i także czwarty tom zdaje się potwierdzać, że seria zmierza w określonym, z góry zaplanowanym kierunku. Albumu nie czytało by się jednak z taką przyjemnością, gdyby nie strona wizualna. Roberto Ricci z wprawą waha się pomiędzy realizmem, a lekkim cartoonem. Jestem gotów się założyć, że rysowanie miasta rodem z Łowcy Androidów i pełnych detali hord zaludniających go przebierańców dawało mu dużo frajdy, bo ikony kultury popularnej pojawiają się tu dziesiątkami. Goście urlopowego miasta to niemal zaszyta w komiksie dodatkowa gra z czytelnikiem w spostrzegawczość i skojarzenia.
Urban 4 to jeszcze nie koniec rozgrywki
Urban proponuje dokładnie to, czego oczekuję od rozrywkowego cyklu SF z głównego nurtu. To świetna oprawa, zwarta narracja, ciekawie wymyślony i równie atrakcyjnie zaprojektowany od strony wizualnej świat, oraz dobrze poprowadzona intryga. Nie jest to może historia nazbyt głęboka. Tego, w którą stronę potoczy się sytuacja, można było się domyślić już w pierwszym tomie, ale jestem dla autorów pełen szacunku, że to kolorowe, neonowe, rozkrzyczane miasto, staje się jednocześnie z tomu na tom coraz bardziej ponure, chociaż wcale nie traci barw. Kibicuję Buzzowi, chętnie się przekonam, jak zakończy się jego misja.