Hellboy bez Hellboya

Tekst ukazał się w piątym numerze zina Biceps (na zawsze w moim sercu), wydanym w maju 2013 roku przy okazji festiwalu Komiksowa Warszawa.

Świat Hellboya bez Hellboya

Decyzja o opuszczeniu przez posiadacza Prawej Ręki Zniszczenia Biura Badań Paranormalnych i Obrony musiała być dla Mike’a Mignoli jedną z trudniejszych decyzji scenariuszowych w karierze. Rozwidla ona totalnie fabułę, działania Biura kierując w zupełnie inną stronę, gdy Czerwony musi równolegle rozliczyć się ze swoim własnym przeznaczeniem, co kieruje go, jak już wiemy z tytułu mini-serii ukazującej się właśnie w Stanach, do Piekła. Parę tomów poświęconych działaniom Biura wydanych w Polsce zetknęło się z raczej chłodnym odbiorem. Sam uważałem że ta instytucja bez Hellboya ‚to już nie to’, a Dark Horse, na spółkę z Mignolą, odcinają kupony od znanej marki wyciskanym na siłę spinoffem.

BBPOW rok 20 urodzin cyklu pokornie biję się w zapadłą klateczkę kułakiem. Jakże się myliłem!!! Rozbicie serii na dwa, a potem na więcej cykli, to nie tylko zabieg marketingowy, to gruntowna rozbudowa świata. Te historie może toczą się oddzielnie, ale nie niezależnie. W końcu w momencie zstąpienia Hellboya do Piekła od jakiegoś czasu trwał już kolejny cykl Biura, o podtytule „Piekło na Ziemi”. Apokalipsa nadciąga, i nie dotyczy ona tylko jednej postaci, która nagle zeszła na drugi plan, by zająć się własnymi sprawami. Dotyczy ona w końcu całego świata, a sygnały o jej nadejściu wcale nie pojawiły się nagle, z knowaniami Hekate czy Rasputina.

Problem z polskimi wydaniami komiksów okołohellboyowych polega na tym, że zanim cykl BPRD zdążył się rozkręcić, to został zawieszony. Poczęstowano nas dwoma tomami, stanowiącymi łącznie półtora amerykańskiego trejda, będącymi wstępem do długiej historii „Plaga Żab”, zakrojonej w efekcie na 12 tomów (lub jak kto woli – na 4 omnibusy). Gdy Hellboy snuje się po Afryce, nurza się w oceanie czy pija rum z duchami, cały czas zaliczając emo i kryzys tożsamości, Biuro zmaga się z kolejnymi problemami.

Po odejściu dotychczasowego lidera – i trochę maskotki – instytucja cierpi na brak przywództwa. Chodząca ektoplazma zamknięta w kombinezonie, czyli Johann, pomimo swoich niesamowitych możliwości, jest totalnym świeżakiem. Kate Corrigan dopiero od niedawna jest agentką terenową i wciąż lepiej zna się na teorii niż na praktyce. Liz Sherman bardziej niż tym co dzieje się dokoła niej i Biura, zaabsorbowana jest ujarzmianiem trawiącego ją wewnętrznie ognia. Najbardziej do wskoczenia w buty Czerwonego pasował by Abe, który czuje jednak pustkę po stracie przyjaciela i nie widzi siebie w jego roli. Biuro zmienia siedzibę, a szefem operacyjnym zostaje kapitan Daimio – postać tajemnicza i  jakby na niewłaściwym miejscu. Jako były żołnierz zna się na swoich obowiązkach – Biuro jest praktycznie w stanie wojny – absolutnie jednak umyka jego wrażliwości specyfika spraw nadnaturalnych. Także Roger okazuje się wykazywać jako golem problemy z osobowością, a raczej jej brakiem.

Jak się okazuje z czasem – praktycznie każdego męczy jakiś problem, prędzej czy później fabuła odsłania kulisy życia poszczególnych bohaterów, nie ma jednak popadania w ton „Dynastii” czy „Mody na sukces”. Seria rzuca na przykład nowe światło na przeszłość (i genezę) Sapiena. Wszystkie te motywy wprowadzane są równolegle z działaniami Biura, które ma aż nadmiar roboty. Co jakiś czas powraca wątek rasy zamieszkującej wnętrze Ziemi, która pojawiła się w wydanym już u nas tomie, równocześnie Mignola na spółkę z głównym scenarzystą cyklu, Johnem Arcudim, odwołują się do ludzi-żab, którzy pierwszy raz pojawili się w domu Cavendishów, jeszcze w „Nasieniu Zniszczenia”. We wszystkim macza dodatkowo palce tajemniczy wąsacz o wyglądzie doktora Fu Manchu, szczególnie zainteresowany mocą drzemiącą w Liz, oraz wykorzystaniem jej przy okazji nieuchronnie zbliżającej się zagłady. Dramatyzm nakręca się z tomu na tom, a zwieńczenie cyklu nie przynosi wcale oczekiwanej kulminacji, raczej nakreślenie skali wyzwania, z którym bohaterowie będą się musieli zmierzyć, gdy piekło faktycznie wypełźnie na powierzchnię ziemi.

Chociaż początkowo seria rozgałęziła się tylko na solowe przygody Hellboya i równoległe potyczki Biura z potworami, na tym się nie skończyło. Mignola w końcu równie mocno fascynuje się Lovecraftem czy historiami o potworach, co pulpą, klimatami wiktoriańskimi i innymi pokrewnymi, byle było mrocznie, strasznie i było w historii komu po ryju dać. Wprowadzić nowe serie, ale nie powiązać ich z głównym motywem nadciągającej z morskich odmętów, z wnętrza ziemi i z dna piekieł apokalipsy? Nieee. To by było zbyt łatwe.

Rozmnażanie przez pączkowanie

Poza tym – po co wprowadzać w ogóle nowych bohaterów, skoro przez te dwie dekady cykl dorobił się dosyć ciekawego garnituru postaci drugo- i trzecioplanowych? Homar Johnson, pierwotnie przemykający na stronach „Czerwia Zdobywcy”, zaliczył też epizodyczne występy w paru kluczowych momentach „Plagi Żab”, miał własnego one-shota, ale dorobił się też samodzielnego cyklu, rozgrywającego się w jego własnej epoce. Przedwojenny Nowy Jork, knowania agentów Rzeszy, ale też dziwne moce o hyperboreańskim rodowodzie oraz tajemniczy mnisi, którymi zawiaduje znajomy wąsacz. Nic, tylko dopisywać kolejne tomy. Kilku albumów własnych przygód dorobił się też Abe Sapien.

W prologu do jego miniserii „the Drowning” pojawia się niejaki sir Edward Grey. To któryś już występ brodatego wiktoriańskiego detektywa na stronach cyklu, ale pierwszy biorąc pod uwagę jego pierwotną postać. Gość przewija się w trzecim planie ważnych wydarzeń związanych z Hellboyem już od czasu miniserii „Obudzić Diabła”. Nie wiadomo do końca jaki jest jego cel i z kim trzyma, ani dlaczego zasłania twarz dziwną maską. Tak jak większość postaci z tego świata – jest on kolejną tajemnicą, której rąbek uchylany jest powoli. Więcej o nim dowiedzieć się można dopiero z jego własnej serii Witchfinder, w której rozwiązuje paranormalne zagadki w okresie panowania królowej Wiktorii. Pierwsza poświęcona mu miniseria to ponowny splot znajomych motywów. Jest i ostrze o hyperboreańskim pochodzeniu, i potwór z głębi ziemi, i mistyczne rytuały wykonane przez charakterystycznego wąsacza.

Jeśli wierzyć słowom Mignoli – nie planował on od początku tych splotów wątków i postaci w różnych epokach na stronach kilku oddzielnych, równolegle wydawanych serii. Jakoś tak to z czasem wychodziło, że Grey, pierwotnie pojawiający się w towarzystwie króla goblinów i Baby Jagi, aż się prosił o własne przygody. Podobnie Homar – hołd dla pulpowych herosów lat 30-tych, jak głosi okładka – zbierający to co najlepsze m.in. w Rocketeerze i Indianie Jonesie. Tak samo wspominany Fu Manchu pojawia się w serii Biura w wiktoriańskich retrospekcjach – wykorzystanie go w jego własnej epoce było kwestią czasu. W różnych momentach pojawiają się Braterstwo Ra czy Klub Ozyrysa, knujące loże mistyków, stojące za wieloma kluczowymi wydarzeniami i postaciami. Jakoś tak wychodzi, że ich aktywność na wpływ na wydarzenia sięgające poza ich epokę.

Każdy z tych cykli odwołuje się do innej stylistyki, i choć opowiadają one oddzielne historie, to tworzą jeden spójny świat i jedną złożoną opowieść. Mignola umie na pewno czerpać z licznych i zróżnicowanych inspiracji. Z pewnością ma talent do tworzenia ciekawych i oryginalnych postaci. Potrafi wszystkie te na pierwszy rzut oka nie pasujące do siebie sznurki wziąć razem i zrobić z nich subtelną oraz harmonijną przeplatankę, a nie chaotyczny supeł. Co najważniejsze – ma niesamowity talent do dozowania informacji i grania zaciekawieniem swoich stałych czytelników. Bohaterowie jego świata nie tylko ciągle się rozwijają, ale poddani są też nieustannej ekspozycji. Połowę serii o Hellboyu trwało nakreślanie piekielnego pochodzenia i przeznaczenia głównego bohatera. Dopiero potem demon poszedł we własną stronę, szukając sposobu jak z tym przeznaczeniem się rozprawić, a i tak pewnie dopiero w piekle poznamy kolejne skrywane sekrety. Tak samo bohaterowie Biura, równo ze swoim dojrzewaniem jako postacie, dowiadują się razem z czytelnikiem więcej o sobie wzajemnie, a nawet o sobie samych. Każda zdradzona zagadka ma jednak drugie dno, skrywające kolejne dwie zagadki.

Tak można bawić się w nieskończoność, pozostaje tylko jedno pytanie – czy Mike będzie potrafił sensownie dobrnąć do końca, i pozamykać przynajmniej część wątków w satysfakcjonujący sposób? Biorąc pod uwagę nakręcające się tępo poszczególnych cykli, zakładam, że nie zamierza rozwijać swojego świata w nieskończoność i konsekwentnie dąży do splatającego wszystkie motywy finału. Hellboy musi zmierzyć się z wyzwaniami w Piekle, a Biuro z Piekłem na Ziemi.

Jak to się jednak zamknie i co z tego wyniknie? Nie wiem, ale jeśli autor utrzyma poziom, to będzie to świadczyło o mistrzostwie. Sensownie połączyć parę serii rozgrywających się fabularnie na przestrzeni ponad stu lat, a wydawanych przez lat 20, tworzących w efekcie jedną całość, to nie lada sztuka. Na finał przyjdzie nam jednak nieco poczekać. Sam mam zresztą bieżące zaległości. Kolejne tomy Sapiena, Witchfindera, Lobstera, Biuro w obliczu Piekła na Ziemi, Biuro w latach 40-tych, w końcu nowy Hellboy – jest co nadrabiać. Nawet jeśli finał pozostawi niedosyt (albo nie nadejdzie, a serie będą ciągnięte do bólu, co by było jeszcze gorsze), to i tak pozostanie satysfakcja z lektury tej historii opowiedzianej na tysiącach stron.