Hellboy

Hellboy – Dyskretny urok apokalipsy

Niniejszy tekst miałem przyjemność opublikować w Nowej Fantastyce nr 11 (386) z 2014 roku. Tekst  napisałem z okazji dwudziestolecia serii, a że spodobał się Jurkowi Rzymowskiemu, to poszedł bez poprawek. Jak sądzę – przez ten czas tekst zanadto się nie zestarzał i dalej sprawdza się jako zamknięte w 13 tysiącach znaków streszczenie rynkowych losów pół-demona. Oczywiście streszczenie niepełne, bo w międzyczasie seria HB dobiegła swego finału, ale to zupełnie inna historia, tymczasem zapraszam do lektury.

Dyskretny urok apokalipsy

Dziesiątki komiksowych albumów, setki zeszytów,  tysiące fanów na całym świecie. Do tego filmy fabularne i animowane, gry video, figurki, kostiumy, pudełka śniadaniowe. Przez 20 lat od swoich narodzin świat wykreowany przez Mike’a Mignolę rozrósł się do monstrualnych rozmiarów. Może właśnie dlatego, że – jak tłumaczy się sam autor – on po prostu chce rysować potwory…

HellboyZa sukcesem, jak to zwykle bywa w takich sytuacjach, stał przypadek. Na początku lat 90-tych Mignola był na komiksowej scenie znany jako rysownik o nienajwiększym, ale dość obiecującym dorobku. Jego kreska zdradzała dopiero zaczątki stylu, który miał się wkrótce stać jego znakiem rozpoznawczym. Nie miał jeszcze na koncie własnych fabuł. Porywał się jednak na dość ambitny jak na jego dokonania projekt – autorski cykl o drużynie niekonwencjonalnych superbohaterów, badających paranormalne zagadki.  Koncepcja wyewoluowała z pomysłu na chłopca z piekieł, który narodził się dla żartu na którymś z konwentów. Piekielne pochodzenie trzonu zespołu okazało się być zbyt kontrowersyjne dla wydawnictwa DC Comics, do którego Mignola najpierw zawitał z projektem. Młody autor zgłosił się do mniejszego gracza, a rzeczywistość zrewidowała kto tu miał rację. Hellboy szybko stał się jedną z flagowych serii rozpoczynającego dopiero podbój rynku wydawnictwa Dark Horse Comics.

Przez ostatnie dwie dekady cykl o Hellboyu nieśpiesznie, ale konsekwentnie parł do przodu. Równocześnie pączkował na boki w ramach równoległych serii, tworząc wyjątkowe, piekielne uniwersum. Autorowi przysłużyło się parę czynników. Pierwsza połowa lat 90-tych to wybuch popularności dwójki serialowych detektywów z archiwum X. Klimaty paranormalne były w modzie, razem z UFO dokonując inwazji na kulturę masową. Dodatkowym czynnikiem działającym na korzyść Mignoli było małe wydawnictwo, unikające krępowania jego nietuzinkowej wyobraźni.

Jako w piekle, tak i na ziemi

HellboyNawet największa wolność artystyczna nie na wiele by się jednak zdała bez talentu autora. Seria o Hellboyu już od pierwszego zeszytu wyróżniała się nietuzinkową, ostrą kreską, głębokimi kontrastami i śmiałym wykorzystaniem czerni. Atmosferę grozy i tajemniczości podkreślała umowność detalu rysunków. Wyjątkowa strona graficzna komiksu sekundowała równie nietypowym trzonom fabuły. Mignola zaczął swoją sagę od wysokiego C:  w roku 1944 na skutek knowań hitlerowskich okultystów pod wodzą Rasputina, na Ziemię ściągnięty zostaje piekielny osesek o przerośniętej prawej dłoni. Trafia on pod skrzydła Biura Badań Paranormalnych i Obrony, w którym jako agent terenowy broni ludzkości przed siłami Mroku. Dekady później, razem z pirokinetyczką Liz Sherman i Abrahamem Sapienem – hybrydą człowieka z rybą – zabiera się do zbadania kolejnej z tajemnic. W ponurym dworku rodu Cavendishów czeka jednak na niego przeszłość – potwory rodem z mitologii Lovecrafta, rosyjski mnich, który stał za nazistowskim obrzędem, oraz zagadka jego pochodzenia i apokaliptycznego przeznaczenia.

Pierwsza, czterozeszytowa miniseria zatytułowana „Nasienie zniszczenia”, była dla Mignoli praktycznie rzecz biorąc dziełem programowym. Choć w roli scenarzysty wsparł go John Byrne, jeden z filarów ówczesnego amerykańskiego rynku komiksowego, zawarł on w fabule niemal wszystko to, co miało składać się w przyszłości na opowieści o piekielnym chłopcu. Motywem przewodnim serii stała się niejednoznaczna geneza głównego bohatera i stopniowe odkrywanie towarzyszących jej tajemnic tylko po to, by zostawić czytelnika z jeszcze większą ilością pytań. Od początku przygodom rogacza towarzyszyło równomierne przemieszanie grozy z akcją i przyciężkawym czarnym humorem. Scenariusze łączyły mity z klasyką horroru i kulturą popularną. Znakomity tomik „Obudzić diabła” Mignola zadedykował Drakuli i wszystkim wampirom, które kochał. Miniserię „Zdobywca Czerw” otwiera wiersz Edgara Alana Poego, a sam cykl nurza się równomiernie w klimacie amerykańskiej pulpy z okresu II wojny światowej i zagrożenia ze strony niewyobrażalnie złych poczwar z kosmosu, zrodzonych w umyśle H.P. Lovecrafta. Do tego Baba Jaga, irlandzkie elfy czy uwielbiane przez autora małpy stylizowane na potwora Frankensteina. Wybuchowa mieszanka dla koneserów o specyficznym guście.

Bohater o rogatej twarzy

Zmagania Hellboya z siłami Ciemności można scharakteryzować jako campbellowską wędrówkę bohatera, tylko że z opóźnionym zapłonem. Przez kilkanaście tomów swoich przygód zwiedza on niemal całą kulę ziemską, opierając się podążającemu za nim krok w krok przeznaczeniu. Jego prawdziwym, demonicznym imieniem jest Anung Un Rama – ten, nad którego czołem lśni ognista korona. Jego nienaturalna, prawa dłoń, okryta dziwnymi symbolami, jest kluczem do apokalipsy. On sam zaś ma być siłą sprawczą końca świata.

Hellboy

Jak przystało na bohatera monomitu – Hellboy może się pochwalić niezwykłym pochodzeniem, i to podwójnie. Jego ojcem jest jeden z książąt Szeolu. Jego genealogia po kądzieli okazuje się być jeszcze bardziej spektakularna. Hellboyowi pozostaje tylko dobrowolnie założyć koronę bestii apokalipsy i zakończyć egzystencję wszystkich zgromadzonych na padole łez. Bestia ma jednak serce złote niczym należąca mu się ognista korona i głębsze niźli piekielne otchłanie. Profesor Trevor Bruttenholm, członek Brytyjskiego Stowarzyszenia Paranormalnego, wygrał z przewrotnym Rasputinę walkę o duszę półdemona. Hellboy, kolejnym wszechpotężnym i mitycznym stworzeniom wodzącym go na pokuszenie, mówi wprost by się odwaliły. Rogacz opuszcza Biuro i wyrusza w podróż bez celu. Uciekanie od przeznaczenia nie zdaje jednak egzaminu. Dwa lata temu Mignola stwierdził że już czas, by jego bohater stawił mu czoła. Hellboy wyruszył w podróż do Piekła.

Czwórka bez sternika

Opuszczenie Biura Badań Paranormalnych i Obrony przez pół-diabła to fabularny przyczynek do erupcji kolejnych pobocznych serii ze świata Mignoli. Solowych przygód doczekał się Abe Sapien. Do rangi pierwszoplanowego bohatera własnej serii urósł też Homar Johnson, pulpowy heros rodem z lat 40-tych, wspierający wcześniej ekipę w walce z czerwiem z kosmosu. Więcej światła rzucono też na tajemniczego Edwarda Greya, największego paranormalnego detektywa epoki wiktoriańskiej, pojawiającego się jako tajemnicza postać w masce przy okazji najważniejszych wydarzeń dotyczących przeznaczenia Hellboya. Przedstawiono wczesne, powojenne działania Biura. Pojawiła się kolejna poboczna seria o B.B.P.O., sugestywnie zatytułowana „Wampir”. Co najważniejsze jednak – agenci terenowi tej instytucji musieli poradzić sobie jakoś z bieżącymi wyzwaniami bez wsparcia czerwonego kolegi, a tych oczywiście scenarzyści im nie szczędzili. Przez dziesiątki zeszytów walczyli z plagą żab, poczwar z którymi drużyna zetknęła się jeszcze w dworze Cavendishów. Finał zmagań trudno uznać za w pełni udany. Kolejna, ukazująca się właśnie od paru lat seria, zatytułowana jest „Piekło na Ziemi”. Wielka szkoda, że z powyższych tytułów na naszym rodzimym rynku ukazało się zaledwie kilka początkowych tomów „Biura Badań Paranormalnych i Obrony”, tak naprawdę będących tylko przygrywką do sagi poświęconej żabom.*

Talent Mignoli to nie tylko mistrzowska kreska i intuicja przy mieszaniu ze sobą folkloru z pulpą. Jak mało kto potrafi on grać na ciekawości i oczekiwaniach czytelników. Przez dwie dekady po aptekarsku dozował kolejne szczegóły dotyczące pochodzenia Hellboya. W trakcie gdy Anung Un Rama wyruszył we własną podróż, prowadzącą go powoli w rodzinne strony, także bohaterom walczącym o ludzkość zgotował tytułowe piekło. Wszystkie znaki na niebie, ziemi, oraz w demonicznych wymiarach sugerują, że wszystko to razem zmierza do wspólnej i spektakularnej kulminacji. Mignola dodatkowo podrzuca wątki łączące ze sobą wszystkie wspomniane serie. Już pierwsze przygody Biura po odejściu Hellboya prowadzą bohaterów do wnętrza Ziemi, gdzie trafiają oni na Atlantów. To nie ostatnie spotkanie z tą tajemniczą rasą. Motyw Atlantów, teoria wydrążonej Ziemi czy knowania tajemniczych stowarzyszeń ezoterycznych i nadnaturalnych istot spajają i łączą ze sobą wszystkie ukazujące się niezależnie serie ze świata Mignoli.

Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego

Wspominając o licznych talentach Mignoli, nie wspomniałem o jednym z najważniejszych. Jest on wszechstronnie uzdolnionym człowiekiem-orkiestrą, jednak nawet dla niego czas nie jest z gumy i nie dał by on rady przez lata ciągnąć tak rozbudowanego projektu samodzielnie. Na szczęście Piekielny Mike ma niesamowitego nosa w doborze współpracowników. John Byrne – autor, który w latach 80-tych zasłynął między innymi napisaniem na nowo kanonu Supermana, pomógł mu z rozkręceniem serii o Hellboyu. Potem przez lata Mignola ciągnął swój cykl bez pomocy innych scenarzystów, ale wspierał go choćby wybitny i wielokrotnie nagradzany kolorysta Dave Stewart. Gdy równoległych serii zrobiło się za dużo, a do obowiązków doszła mu współpraca przy ralizacji filmu, Mignola odpuścił sobie w dużej mierze rysowanie. Skupił się na scenariuszach i koordynacji mnożących się tytułów. Hellboya rysował w międzyczasie między innymi Richard Corben, żyjąca legenda amerykańskiego undergroundu. Później pełnoprawnym rysownikiem serii został Duncan Fegredo, czerpiący z mignolowego stylu, ale jednocześnie wzbogacający rysunki o własny, nietuzinkowy sznyt. Za cykl „Wampir” odpowiadają Brazylijczycy Fábio Moon i Gabriel Bá, laureaci jednego z najważniejszych komiksowych laurów, jakim jest nagroda Eisnera. Szarą eminencją tego uniwersum jest Scott Allie, jako redaktor czuwający nad ogarnięciem całości. Dodatkowo na pokładzie czuwa John Arcudi, w porozumieniu z Mignolą spisujący scenariusze poświęcone m.in. przygodom agentów Biura.

Hellboy Ron PerlmanTrudno zliczyć wszystkich zdolnych autorów, którzy dołożyli od siebie cegiełkę do świata Hellboya, trudno też przecenić ich wpływ. Dzięki temu powstało uniwersum które żyje, ma własną głębię i nieustannie ewoluuje. Ma nie tylko przeszłość, ale też swoją prehistorię, i nadciągającą nieustannie ponurą przyszłość. To nie tylko zapis wydarzeń z ostatnich dekad, przybliżających ludzkość do nieuchronnej apokalipsy. To setki lat działalności różnych ścierających się ze sobą sił. To w końcu świat na tyle żywotny, że wyszedł poza plansze komiksów. Gry o czerwonym diable nie były zbyt udane, ale dwie części filmów należą do grona jednych z lepszych adaptacji literatury obrazkowej. Znowu dopisało szczęście do współpracowników. Reżyserią zajął się świetnie sprawdzający się w fantastycznym kinie akcji Guillermo del Toro. W Hellboya wcielił się Ron Perlman – jedyny kandydat do tej roli w oczach zarówno reżysera, jak i autora komiksu. Jak się okazało – kandydat faktycznie idealny. Jeśli któryś z fanów pozostaje nienasycony po zapoznaniu się z kompletem komiksów i filmami, czekają na niego całkiem przyzwoite kreskówki. Na deser można sięgnąć po którąś z licznych powieści.

Pukając do piekieł bram

Nie do każdego przemawia specyficzna kreska Mike’a Mignoli, nie każdy też z równym entuzjazmem reaguje na historie zanurzone w folklorze i nawiązaniach do klasyki grozy. Nie da się jednak odmówić temu autorowi niezwykłego dokonania, na które składają się setki zeszytów, tworzących wspólnie bogatą mozaikę. Oczywiście – światy wydawnictw Marvel czy DC są dużo bogatsze, mają jednak o parę dekad dłuższą tradycję, stoi za nimi cała armia autorów, a także uważnie zerkających na słupki sprzedaży redaktorów. Brak im za to jednej osoby, od początku konsekwentnie czuwającej nad całością kompozycji. Oczywiście to nie jedyny taki przypadek w komiksowym biznesie. Sagę Usagiego Yojimbo od trzech dekad ciągnie Stan Sakai. Niemal 40 lat temu zadebiutował Thorgal, który ostatnio też w końcu dorobił się wydawanych równolegle serii pobocznych. Podobnych przykładów jest więcej, mało który z nich jednak wychodzi poza schemat ukazującej się latami autorskiej serii, poświęconej jednemu bohaterowi. Mignoli, który w swoich komiksach nie tyle pokazuje, co sugeruje dużo więcej niż same przychody bohaterów, bliżej do gawędziarzy-wizjonerów pokroju Tolkiena czy George’a Lucasa, dla których same fabuł były pretekstem do przedstawienia własnej wizji rzeczywistości. Rzeczywistości na tyle bogatej, że prawdopodobnej, niemal autentycznej.

Hellboy in Hell

Mignola, pytany dziś o radę jak osiągnąć tak duży sukces komercyjny, ma dość prostą odpowiedź. Po pierwsze – nie nadajesz projektowi tytułu „Hellboy”, bo to zaniża choćby potencjał marki, gdy chce się wejść w sektor rynku z zabawkami dla najmłodszych. Co jednak ma zrobić autor, który ma dość rysowania cudzych pomysłów i cudzych postaci? Po prostu – robić swoje. Zaryzykować. Odrzucić sugestie, które uniemożliwiły by mu przelewanie na papier nieskrępowanej pasji. Prawdopodobnie pierwszym z czynników, które zadecydowały o sukcesie Mignoli, była właśnie rezygnacja ze współpracy z DC. Nie chodzi mi tu tylko o charakter i upór autora, który wiedział do czego dąży. Współpraca z jednym z liderów rynku w dużej mierze oznacza podporządkowanie się zasadom. W przypadku największych wydawnictw zwykle jest to przejęcie praw do bohaterów i komiksu przez wydawcę. Odwrócenie się plecami do goliata w efekcie pomogło wykreować jednego z najbardziej charakterystycznych bohaterów komiksowych ostatnich dekad. Po dwudziestu latach od debiutu, Hellboy w końcu trafił do domu. Mike Mignola cały czas nie chce zdradzić co czeka na tego najbardziej ludzkiego z diabłów na mecie jego podróży. Zarzeka się, jednak że ta podróż od dawna ma cel. Pozostaje więc uzbroić się w cierpliwość. Od dowiedzenia się, czy nasienie zagłady zostało posiane na podatnym gruncie, dzieli nas już coraz mniej czasu.

*- jak już wiadomo – biuro powróciło, co prawda nie poczynając od plagi żab, ale od później stworzonych mini-serii poświęconych wydarzeniom historycznym, więc może wydawniczej konsekwencji Egmont nie trzyma, ale chronologię i owszem.

Jako ciekawostkę dodam, że w ferworze tworzenia kreatywny grafik przerobił Prawą Rękę Zniszczenia na Lewą, ale cóż, bywa.

Niedługo drugie szersze spojrzenie na świat Hellboya, tym razem opublikowane w zinie Biceps.