Jessica Jones – superbohaterka inna niż wszyscy
„Alias” trafił na nasz rynek niejako tylnymi drzwiami. Zanim Jessica Jones pojawiła się w się komiksie, znaliśmy ją – nie licząc jakichś epizodów w trzecim planie – głównie z serialu Netflixa (szanuję, polecam). Komiksowe przygody pani detektyw dają radę, ale to aż tak bardzo nie dziwi. Bendis dobrze daje sobie radę w kryminalnych klimatach, a skierowana do starszych czytelników linia wydawnicza MAX była idealną platformą dla przygód Jones. To była superbohaterka z kryzysem tożsamości, traumą i pociągiem do używek.
Jessica prowadzi swoją jednoosobową agencję i próbuje radzić sobie jako cywil. Kostium odwiesiła na kołek, ale przeszłość wraca do niej z niemal każdym zleceniem – tak też jest i tutaj. Tym razem nieco sama dla siebie próbuje rozwikłać sprawę tajemniczej młodej dziewczyny, która odwiedziła jej biuro. Tak jak i w poprzednich tomach – mamy tu przepracowywanie traumy bohaterki, która stara się osiągnąć ‚normalność’, której sama chyba nie potrafi zdefiniować. Jest śledztwo, zwykłe życie (takie bez ratowania co chwilę świata), radzenie sobie z miejscem nadludzi w społeczeństwie. Są też niełatwe dla Jessiki relacje z innymi bohaterami, a wśród nich pojawia się oczywiście co najmniej kilka znanych postaci.
Kryminał w świecie superherosów
Bendis to doświadczony opowiadacz, Gaydos sprawnie obraca się w szorstkim, niewypolerowanym realizmie, tak różnym od typowej kreski superbohaterskiej, ale coś tu nieco zgrzyta. „Alias” jako seria przekonał mnie do siebie od razu – jako spojrzenie na świat superbohaterów w konwencji zbliżonej do Gotham Central z DC. W obu seriach widzimy na świat, w którym funkcjonują superherosi, ale od tej jego ‚normalniejszej’ strony. I tam i tu się to sprawdza, ale mam wrażenie, że przy zgromadzonych w tym tomie zeszytach rysownik po prostu był do tyłu z terminami. W efekcie – co jakiś czas pojawiają się powtarzane kadry, czy kompozycje plansz, gdzie nieco miejsca zwyczajnie leży odłogiem. Wizualnie to nie robi całości najlepiej.
Czy to oznacza, że serię lepiej sobie już odpuścić? Niekoniecznie. To w dalszym ciągu jeden z lepszych – a przynajmniej lepiej napisanych – tytułów ze świata trykociarzy skierowanych do starszego czytelnika. Muszę jednocześnie przyznać, że nie ma tu już tej świeżości, co przy pierwszym tomie. Mimo wszystko – to bardzo dobre czytadło, z górnej części listy trafiającego na nasz rynek amerykańskiego seryjnego mainstreamu. Jeśli 2-ka się podobała, to i 3-ka raczej nie zawiedzie.