Zawiła droga do chwili obecnej
Miracleman to seria o nader bogatej przeszłości wydawniczej. Postać wywodzi się od Kapitana Marvela, ale stała się samodzielnym bytem.
Kapitan, choć nazywa się Marvel, obecnie jest częścią świata DC, w przeciwieństwie do Miraclemana, który trafił pod skrzydła Marvela.
Żeby było ciekawiej – tę pierwotnie amerykańską postać w tej akruat wersji zawdzięczamy Brytyjczykom, którzy powołali ją do życia na początku lat 50-tych, po czym pociągnęli serię przez jakąś dekadę, aż wydawnictwo padło.
Na początku lat 80-tych Marvelman odrodził się w magazynie Warrior, m.in. za sprawą scenariuszy wtedy jeszcze mało opierzonego Alana Moore’a. Brodacz wziął na warsztat zapomnianego retro-bohatera i jego mitologię, wytłumaczył jego czasową nieobecność, po czym złamał jego literacki kręgosłup i poskładał go na nowo. Mag z Northampton zrobił sobie wprawkę przed Strażnikami, przełamując jednocześnie pewne granice konwencji i poczynając sobie dużo odważniej niż jego amerykańscy koledzy. Narodził się Moore-dekonstruktor, a świat Miraclemana doszedł do etapu, gdy na zgliszczach dawnego, umęczonego świata, nietzscheański nadczłowiek – pod nieobecność nieobecnego już, bo martwego Stwócy – sam staje się bogiem.
Miracleman Złota Era Gaimana
I tu do gry wchodzi kolega oraz uczeń Moore’a, czyli Neil Gaiman, który razem z Markiem Buckinghamem przejął serię na początku lat 90-tych. Gaiman przedstawia nam utopię, samego Miraclemana wprowdzając najwyżej epizodycznie, w kolejnych historyjkach skupiając się na wątkach o rozumianym w szeroki sposób egzystencjalnym charakterze. Jest tu mowa o determinizmie, przepracowywaniu traum kojarzących się z wcale nie tak odległymi ludobójstwami i wojnami, o wierze czy o relacji człowieka z bogiem. Tak narodziła się seria, a potem album „Miracleman Złota Era”.
„Złota Era” to w zasadzie antologia spiętych klamrą krótszych powieści, przedstawiających losy zwykłych ludzi w nowym świecie. Część historii bliżej wiąże się tu z postacią Miraclemana, ale mnie najbardziej podeszły te na tyle luźno powiązane z jego osobą, że broniące się samodzielnie. Moje ulubione to miniatura o androidach imitujących Andy’ego Warhole’a, czy kafkowska w duchu opowieść o szpiegach. Gaiman czasem bardziej niż fabułami bawi się tu zresztą formą i stylistykami, a w eksperymentach uzupełnia go Buckingham. To różne typy historii, opowiedziane w różnych sposób, oraz zilustrowane różnorakimi technikami, dające przy tym popis warsztatu autorów.
Finał przed zapadnięciem mroku
Od utopii zdaje się dzielić nas wyjście tej jednej osoby ponad ludzkie słabości, by pociągnęła nas ona ku lepszemu dobru, tak przynajmniej sugerują autorzy. O drodze do utopii mówił jednak w swojej części sagi Alan Moore. Nowa seria od utopii miała tylko wyjść, by stoczyć się w mrok. Po zgromadzonych tu opowieściach miały nastąpić ery Srebrna i Mroczna, ale niestety historię odrodzonego bohatera znowu przekreśliły kwestie rynkowe. Być może i dobrze się stało, autorzy pozostawili nas w chwili ciepła i optymizmu.
Miracleman to trwające dekady pasmo upadków wydawnictw i komplikacji prawnych związanych z prawami do tej postaci. Pozostał nam „Miracleman Złota Era”, który nie rozwija za bardzo tytułowego bohatera i która nie doczekała się kompletnej kontynuacji. Jednocześnie tomik sprawdza się jako zamknięty segment, być może nieco naiwny, ale odbijający ludzkie rozterki duże i małe. Nie mamy tu już do czynienia z dekonstrukcją bohatera na miarę pierwotnego autora. Gaiman z Buckinghamem bawią się tu za to formą z lekkością i wyjątkowym wyczuciem. Choć nie zaliczam się do fanów autora Sandmana to polecam, ale pod jednym warunkiem. Warto zacząć od przeczytania tomiku, którego scenariusze wyszły spod ręki Moore’a, inaczej da się czerpać z lektury tylko ułamek przyjemności.