Punisher MAX #2 – petarda.

Punisher jaki jest – każdy widzi

Punisher MAX #2Frank Castle to bohater, który zjednał sobie polskich czytelników komiksów niemal od rasu. Garth Ennis to gość, który też kupił sobie sympatię fanów lata temu pierwszym Kaznodzieją. Punisher w wersji lubującego się w przemocy Irlandczyka to połączenie niemal idealne, o czym przekonaliśmy się już parę lat temu, wciąż jednak omijały nas przygody mściciela z marvelowskiego imprintu MAX. Drugi tom potwierdza – ochy i achy nie były przesadzone i było na co czekać.

Drugi tom nie wnosi w zasadzie prawie nic nowego czy świeżego. To w dalszym ciągu krwawa smuga i dziesiątki ofiar, które zostawia za sobą Castle. Niby nic, ale Ennis jest dobrym, doświadczonym narratorem. Także splatterowe gore sprawdza się idealnie, w końcu to nie historia kolejnego harcerza w trykocie, a straceńca, który już przesiąkł zapachem cudzej krwi. MAX to w końcu linia skierowana do starszych czytelników, co zobowiązuje. Także Punisher nie jest swoją klasyczną wersją, a starszym panem, steranym już dekadami likwidowania przestępców.

Siła prostoty

Drugi tom cyklu to kolejne 12 zeszytów w znanym już stylu, trzymających poziom i dostarczających kolejne strony demolki i strzelanin. Ennis potrafi jednak zaskoczyć. Druga połowa tomu, czyli cykl „Góra jest dołem, a czarne jest białe”, to kontynuacja starć Castle’a z włoską mafią z tomu poprzedniego. Wszystko po staremu, pojawiają się znajome twarze, leje się więcej krwi. Nadspodziewanie dobrze wypada natomiast „Mateczka Rosja” z początku albumy. Tu Punisher udaje się na straceńczą misję, utrzymaną w duchu powieści MacLeana. Akcja odbywa się pod auspicjami amerykańskiej armii, ale bezpośrednim przełożonym Castle’a jest tu Nick Fury. Mistrz gier agentów dalej poczyna sobie tak, jakby trwała zimna wojna. Realia po 11 września uległy zasadniczej zmianie, ale nie metody działania starych wiarusów.

12 zeszytów zgromadzonych w tym albumie połyka się szybko i gładko. Nie jest to oczywiście komiks z wyższymi ambicjami, ale jego siłą jest właśnie bezpretensjonalność i sprawne rzemiosło autorów. Rysownicy trzymają warsztatową klasę, i choć lepiej sprawadza się jak dla mnie Doug Braithwaite, to obaj trzymają poziom. Wisienką na torcie są oczywiście okładki Bradstreeta, nieco przestylizowane, ale pasujące do całości.

Piszę i piszę, choć mogłem się ograniczyć do stwierdzenia, że drugi tom maxowego Punishera to jeszcze więcej tego samego dobra, które dał tom pierwszy. Zero zawodu i mocna pozycja na mojej liście najlepszych serii superbohaterskich dla starszego czytelnika.