Hulk Koniec

Hulk – i nie ma już nic

Klasyczna zieleń

Hulk KoniecKolekcja klasyków Marvela od Egmontu to dla mnie bardzo dziwna linia wydawnicza. Dzięki niej mamy Punishera i Daredevila, czy zaskakująco fajną Czarną Wdowę. Ta sama seria wypluła też szrot, jakim jest dla mnie Anihilacja, czy klasyczny Deadpool. Ostatnio pojawił się Hulk, no i niestety – do tej pierwszej listy go nie zaliczę.

„Koniec i inne opowieści” to trzy różne historie o Bannerze, których w zasadzie nie łączy nic poza tytułowym bohaterem. W przypadku pierwszych dwóch można jeszcze mówić o dyptyku pisanym przez tego samego scenarzystę, ale trzecia historia sprawia wrażenie dopiętej przypadkiem, czy też na siłę, jakby Egmont bał się, że Hulk rysowany przez Kowalskiego sam się nie sprzeda.

HULK SMASH x3

Otwierająca tomik miniseria „Czas przyszły niedoskonały” to skok w przyszłość. Ludzkość nauczyła się żyć po apokalipsie, a Hulk będzie musiał stawić czoło tyranowi. Przeciągnięta historia to zabawa realiami, przekombinowanym fururystycznym językiem (który wypada w polskim tłumaczeniu po prostu koszmarnie), a wszystko to i tak głównie po to, by

UWAGA SPOILER!!!

Hulk lał się sam ze sobą.

KONIEC SPOILERA (ostrzegałem, no nie?)

Fabularnie toto nużące i staroszkolne, aż dziw, że to historia z lat dziewięćdziesiątych, a nie jakaś bieda z jeszcze wcześniejszej dekady. Czuć tu echa gwiezdnych wojen i historii o podróżach w czasie, tylko że epoką, gdy takie zagrania miały jeszcze jako-taką świeżość, były lata osiemdziesiąte. Tu mamy mielenie treści wielokrotnie przetrawionej. Rysunki? Znany z „Kryzysu na Nieskończonych Ziemiach” George Pérez, czyli znowu skok na główkę w jeszcze wcześniejszą dekadę.

Ostatnie dni Bannera

„Koniec” to luźna kontynuacja poprzedniej opowieści, w której samotny Banner/Hulk kroczy po opustoszałej ziemi, na której nie został już nikt, poza nim. Rysunkowo to generyczne superhero, fabularnie… No cóż. Streściłem praktycznie cały komiks. Aż dziw bierze, że Peter David to laureat Eisnera (właśnie za Hulka) i paru innych nagród, bo ta historia jest koszmarnie, antykomiksowo wręcz napisana. Hulk przez większość czasu nie ma z kim rozmawiać, więc cały komiks ciągnie monolog wewnętrzny, którego jedynie uzupełnieniem są rysunki – w zasadzie zbędne, wtórne wobec tekstu. No i ten Hulk tak sobie idzie, czasem coś rozwali.

Sałata po polsku

Na tle poprzednich dwóch historii nadzwyczaj dobrze wypada ostatnie w tomie „Transformé” rysowane przez Piotra Kowalskiego, choć też nie jest to powalająca zawartość. Ot – 4 zeszyty, Banner trafia do Paryża, ktoś na niego dybie, jest demolka, klasyk. Historia jest głupawa jak to zwykle w takich przypadkach, ale warto, zwracie napisana, dająca rysownikowi pole do popisu. Kowalski idzie w splashe i smashe, wypada to momentami nawet dość dynamicznie, i wolę jak rysuje nawalającego zielonego giganta, niż normalne, ludzkie twarze. Sporo komiksowi dają też kolorki, nadające rysunkom dodatkowego wyrazu.

Podsumowując: zbiór historii o Hulku to album albo dla fanatycznych fanów Zielonego, albo dla tych, co śledzą poczynania Polaków na Zachodzie. W innym przypadku zwyczajnie szkoda czasu.