Jupiter's Legacy Dziedzictwo Jowisza

Jupiter’s Legacy – dziedzictwo Millara

Tako rzecze Millar

Jupiter's Legacy Dziedzictwo JowiszaMark Millar ma w Polsce grono fanów, ale jak obserwuję od jakiegoś czasu – sporo osób darzy go też niechęcią. Ja stoję gdzieś po środku, od zawsze traktując go jako autora, który podaje niegłupią papkę i czasem mu to wychodzi, a czasem nie. Zachwyty nad Jupiter’s Legacy słyszałem jeszcze przed polską premierą i ciekawiło mnie, co wysmażył tym razem. Po pierwszym tomie, jako po urywku całości, nie potrafię tej serii ocenić, ale przyznaję, że jestem zaintrygowany.

Millar w typowy dla siebie post-moore’owy sposób bawi się tu znowu konwencją superbohaterską. Najpierw przedstawia swoją alternatywną wizję narodzin Złotej Ery superherosów. Potem szybko przenosimy się do współczesności, gdzie obserwujemy konflikt w szeregach nadludzi. Linia frontu zarysowuje się pomiędzy wariacją na temat Supermana, klasycznie stojącym na straży bezpieczeństwa zwykłych ludzi, a jego bratem, widzącym swoją misję w głębszej ingerencji w działanie państw, czy całego świata ‚zwyczajnych’ ludzi. To, co następuje dalej, to zawirowania w iście szekspirowskim stylu i rewolucja, która niekoniecznie idzie zgodnie ze swoimi idealistycznymi założeniami. Ci, którzy unikali odpowiedzialności, będą w końcu musieli stanąć w obronie siebie, ale i niewinnych. Bo wielka moc to wielka odpowiedzialność, dobrze to wiemy.

Królestwo za konia! I za trykoty!!!

Na pierwszy rzut oka seria Millara to kolejne trykociarstwo i luźna alternatywa wobec Marvela i DC („Kingdom Come”), choć pozbawiona ich bogactwa. To, co w Dziedzictwie Jowisza jest jednak fajne, to zabawa tropami i kulturowymi wzorcami. Millar zaczyna od klasycznej epoki narodzin superbohaterów, by potem pokazać szekspirowski dramat rodziny targanej walką o władzę, czy też przywództwo. Wszystko przenika nietzscheańska koncepcja nadczłowieka, stojących przed nim wyższych celów, i dwoistej interpretacji jego zobowiązań wobec Ludzkości.

Millar bawi się też archetypami. Na komiksowym poziomie można uznać że mamy tu klasyczny konflikt Xaviera z Magneto. Patrząc nieco szerzej trudno mi jednak było nie patrzeć na Utopiana/Supermana, jako na metaforę kapitalistycznych, neoliberalnych Stanów Zjednoczonych. Jego brat, znany jako Brainwave, to rewolucjonista w duchu Lenina, dla którego wprowadzenie rządów twardej ręki jest łatwo akceptowalną ceną ustabilizowania świata (oczywiście zgodnie z jego wizją). W końcu konfrontacja, do której dąży cały komiks, to tak naprawdę marvelowskie Civil War, do którego Millar przecież pisał scenariusz, ale gdzie nie mógł na pewno zrobić tego co chciał, bo na mocniejsze ruchy nie pozwalało wydawnictwo. Tu stworzył sobie własną piaskownicę.

Początek intrygujący, ale co dalej?

Pierwszy tom „Jupiter’s Legacy” nie jest dla mnie zbyt wybitnie napisaną historią, ale opiera się na fajnych pomysłach, które mogą fajnie wyewoluować w ciągu dalszym. Na pewno nieźle sprawdza się współpraca z Frankiem Quitelym, który potrafi pójść w interesujący detal, choć większość czasu mam wrażenie rysuje na pół gwizdka, nieco odpuszczając czasem tła, których nie wypełniają najlepiej kolory. Generalnie jednak jest nieźle.

Nie jest to album, który przekona do siebie millarosceptyków, ale dla jego fanów i czytelników bez uprzedzeń może to być niezła lektura. Jest tu pewna głębia i pomysły bardziej intrygujące niż generyczne mordobicia od Marvela. Pytanie tylko, czy scenariusz podejmuje eksplorację tej głębi w kolejnych zeszytach, czy skończy się tylko na jej zasugerowaniu, ale o tym dopiero się przekonamy.