„Uncharted: Zaginione dziedzictwo” – Drake znalazł zastępstwo

Samodzielny dodatek – czyli co?

Uncharted: Zaginione dziedzictwoStudio Naughty Dog oświadczało przy okazji premiery „Uncharted 4” że to finał sagi Nathana Drake’a. Słowa dotrzymali. Poszukiwacz skarbów udał się na cyfrową emeryturę, a w dodatku główną rolę przejęła znana już fanom Chloe Frazer, której partneruje również znana Nadine Ross. „Uncharted: Zaginione dziedzictwo” jest jednak dodatkiem nietypowym. Ma niemal długości samodzielnej gry, w dodatku sprzedawanym nie tylko w formie cyfrowej, ale i na własnym fizycznym nośniku. Jak więc scharakteryzować nową pozycję w serii? To raczej spinoff, w dodatku całkiem udany.

„Zaginione dziedzictwo” zabiera graczy na poszukiwania zaginionego rogu hinduistycznego bóstwa Ganesha, jak można więc się domyślić – wyprawa wiedzie przez Indie. Dodatek nie zaskakuje prawie w ogóle od strony konstrukcji gry czy mechaniki. To w dalszym ciągu przemierzanie zapomnianych dolin i kotlin, wspinanie się po ruinach, rozwiązywanie antycznych zagadek i wymiana ognia z konkurentami, którzy obrali sobie ten sam cel. Tak samo jak w części czwartek – co jakiś czas korzystamy z linki z hakiem, jeździmy też jeepem. Większość rozdziałów ma strukturę korytarzową, czy też liniową, gdzie po prostu idziemy przed siebie, bądź do góry lub w dół, nie zabrakło też małego otwartego terenu, gdzie można nieco pojeździć i poszukać kolejnych skarbów. Nowatorstwa tu nie ma żadnego – ot, sprawdzone mechaniki, wzbogacone o prościutki system otwierania zamków w skrzyniach.

Ostatnia krucjata Naughty Dog

Można narzekać na niemal zero nowatorstwa, ale z drugiej strony – po co poprawiać coś, co dobrze działa? „Zaginione dziedzictwo” ma też inne, dobrze sprawdzające się elementy serii. To świetna oprawa graficzna, dynamiczne sekwencje ucieczek czy pościgów (także z wykorzystaniem samochodów czy pociągu) i dopieszczone starożytne budowle, które aż proszą się o zwolnienie tempa i podziwianie rzeźb oraz zdobień. Nie do końca sprawdzają się tu bohaterki – mniej charyzmatyczne niż Drake, bardziej płaskie, papierowe. Chloe swoją kobiecość zdaje się akcentować głównie poprawianiem co jakiś czas włosów. Także sama fabuła początkowo mało wciąga, ale z czasem – choć nieco za wolno – się rozkręca, by lecieć już na szóstym biegu w dynamicznym finale.

„Uncharted: Zaginione dziedzictwo” nie zaspokoi oczekiwań tych, którzy chcieli progresu, ale to nie kolejna część Uncharted z cyferką w tytule. To dodatek, i jako syty, duży dodatek sprawdza się bardzo dobrze. Dodatkowym smaczkiem dla fanów Kina Nowej Przygody jest tu wpisanie losów Chloe niemal w skali 1:1 w fabułę „Indiana Jones i ostatnia krucjata”. Co prawda to inna epoka i inny punkt na mapie, a zamiast III Rzeszy mamy niepokoje wewnątrz państwa indyjskiego. Znane patenty i zwroty akcji co jakiś czas powodowały u mnie szeroki uśmiech.

Uncharted: Zaginione dziedzictwo – po trochu dla każego

Gdy Lara Croft stała się brudna i mroczna, a Drake przeszedł na emeryturę, Chloe całkiem nieźle wskoczyła w ich buty klasycznego awanturnika buszującego po ruinach. To satysfakcjonujący dodatek dla fanów serii, ale i dobry wstęp dla nowych graczy, w końcu nie muszą znać bohaterów oraz ich historii. Fajnie także że od razu dostajemy do dyspozycji cały pakiet multiplayer z wciągającym trybem przetrwania. Wszystko to – od razu w komplecie, bez potrzeby posiadania poprzednich części. Ja tam się ubawiłem. Zachęcam.