„Nawiedziciel mroku” – owoce morza po japońsku

Japońskie spojrzenie na klasykę

Nawiedziciel mrokuTwórczość H.P. Lovecrafta wpisuje się w amerykańską tradycję grozy, ale jego mitologia fascynuje zarówno Amerykanów i pokrewnych kulturowo Europejczyków, jak i Azjatów. Jego opowiadania fascynują także Japończyków, co od lat widać w mandze, anime, czy grach. Przykładów jest sporo, ale najmocniejszym z nich jest chyba twórczość Tanabe Gou, który po prostu adaptuje opowiadania dziwaka z Providence na mangę. „Nawiedziciel mroku” to już trzeci w naszym kraju tomik z jego lovecrafciańskiego cyklu.

Nowy album to dwie wyprawy w świat ponurych fantazji klasyka grozy.

Króciutki „Dagon” sprzed dokładnie stu lat, to niemal programowa jak an Lovecrafta opowieść o zagubieniu, osamotnieniu i obcowaniu z Nieznanym, które przerastając ludzkie pojmowanie zsyła szaleństwo. Stanowiący większość tego tomu tytułowy „Nawiedziciel mroku” został napisany niemal 20 lat później, i jest historią bardziej kompleksową, choć penetrującą te same wątki. O ile pierwsza opowieść to historia morskiego rozbitka, to w drugiej mamy do czynienia z wyobcowanym artystą, który budzi Zło odwiedzając nawiedzony kościół, sprowadzając zagrożenie na lokalną społeczność.

Wszyscy boimy się tego samego

Tanabe Gou świetnie czuje klasyczną grozę, gdy trzeba operując obowiązkową u Lovecrafta pierwszoosobową narracją, ale pozwalając sobie też na budowanie obrazu niemą ciszą i obrazem. Sporą rolę odgrywa tu też jego kreska, odchodząca nieco od chirurgicznej mangowej precyzji, przez co nieco poszarpane rysunki tworzą cięższy klimat, a na tym japoński autor się zna dość dobrze. Unika epatowania monstrami, prowadząc historie bardziej introspektywnie. Skupienie na bohaterach tworzy zamierzony efekt zwłaszcza w tytułowej historii.

Trzeci tom cyklu na podstawie Lovecrafta to dowód na uniwersalność samotnika z Providence, któremu udało się w swoich tekstach wyartykułować to, czego można się bać na każdej szerokości geograficznej. Warto dodać, że Gou to lepszy mangaka, niż z Lovecrafta był literat. Sprawnie buduje narrację, unikając mielizn niezamierzonej śmieszności, fajnie różnicując kadry, w dodatku przebija przez ten komiks pewna fascynacja Zachodem – zarówno samym autorem pierwowzorów, jak i jego światem. Trudno mi sobie wyobrazić, by w innym przypadku chciało mu się aż tak cyzelować gotycką architekturę.

Nawiedziciel mroku – album dla koneserów i nie tylko

Omawiany przeze mnie tomik to ciekawa pozycja dla fanów grozy, niezależnie od ich nastawienia do mangi. Tomik sprawdzi się też prawdopodobnie jako próbka Lovecrafta – jego mitologii, i jego podejścia do budowania nastroju. Nie ma tu co prawda niesławnego Cthulhu, ale pozostałe elementy kanonu są obecne. Odnoszę wrażenie, że wydany na otwarcie tej serii „Ogar…” ujął mnie bardziej, ale w dalszym ciągu mamy do czynienia z solidną lekturą.

Polecam i czekam na kolejne dzieła tego autora po polsku – zarówno jego reinterpretacje klasyki, jak i dzieła autorskie. Tanabe Gou to po prostu jegomość wart uwagi.