Pożoga #1 – jaka piękna katastrofa

Preludium do apokalipsy

PożogaTaurus Media co jakiś czas dostarcza nam kolejne frankofońskie serie. Ich tematyka bywa różna, ale jest jedna cecha, która wszystkie je łączy. Zawsze gwarantowane są czytelnikom co najmniej przyzwoite, jeśli nie bardzo dobre rysunki. Pożoga to kolejna seria od warszawskiego wydawcy, która syci oczy.

Jean-David Morvan pokazuje nam świat przyszłości. Postapokaliptyczne plemiona, zdegradowane do cywilizacyjnego poziomu wieków ciemnych, stają naprzeciw siebie. Kością niezgody jest technologia, która kiedyś już zaważyła o losie ludzkości, i może zaważyć znowu. Rozpoczyna się walka.

Po czym scenarzysta przenosi nas wstecz, w bliską nam przyszłość, gdy wszechobecna technika uczyniła życie prostszym, choć niekoniecznie tak lepszym, jak byśmy oczekiwali. Młody chłopak planuje karierę akademicką, wybranka jego serca – karierę piosenkarki, ale w podobnych opowieściach nigdy nic nie idzie zgodnie z planem, zwłaszcza że już z okładki wiemy, że ludzkość czeka katastrofa.

Ta „Pożoga” jest śliczna

Morvan w pierwszym tomie serii nie próbuje opowiedzieć za dużo, przez co pozostawił mnie z niedosytem. Poznajemy dwa różne stadia cywilizacji, przed, i po upadku, poznajemy bohaterów, ale niewiele więcej. Scenarzysta bawi się tu w prostą, retrospektywną konstrukcję fabuły, przeprowadza ekspozycję, ale więcej miejsca pozostawia obrazom, niż historii. Rysunki Macutaya i Pezzaliego wypadają nadzwyczaj dobrze, czy to w finałowej sekwencji chaosu, czy w jeszcze lepiej wyglądającym postapokaliptycznym prologu, który otwiera album.

Czy warto sięgnąć po nowy cykl? Tak, o ile ceni się precyzyjną i lekką kreskę. Trudno powiedzieć, jak rozwinie się w tym komiksie i jak zostanie dalej poprowadzona fabuła, ale jestem gotów w ciemno założyć, ze rysownik i kolorysta będą mieli przy czym się wykazać. Nie jest to też seria, która będzie ciągnąć się w nieskończoność, bo zamknie się w trzech tomach, także owszem, chyba warto dać szansę, sam na pewno będę kolejne tomy śledził