„Wiedźmy” – przepraszam, czy tu straszy?

Piekło to inni

WiedźmyScott Snyder to – o ile wiem – nie tylko dla mnie scenarzysta, który wie jak zacząć, ale niekoniecznie potrafi z klasą skończyć. Jegomość miewa fajne pomysły, ale gdzieś tam zwykle, w którymś momencie fabuły, najczęściej na granicy 2 i 3 aktu wątki zaczynają mu przelatywać przez palce. Każda reguła ma jednak swój wyjątek. „Wiedźmy” – które dzięki Mucha Comics trafiły właśnie na nasz rynek, to komiks może nie rewolucyjny, niekoniecznie jakoś wybitnie oryginalny, ale po prostu – porządny i dobrze opowiedziany.

W tej jednotomowej historii obserwujemy niemal typową amerykańską rodzinę. Rooksowie przeprowadzili się do małego miasteczka, by zostawić za sobą dawne życie. Los nie doświadczył ich jakoś wyjątkowo źle, nie są rodziną na skraju rozpadu, ale każde z nich zostawia za sobą własne zakręty w życiorysie. Na miejscu okazuje się, że są sprawy, od których zwyczajnie uciec się nie da.

Snyder bardzo sprawnie miesza w swoim komiksie klasyczną grozę w amerykańskim wydaniu z wątkami obyczajowymi. To typowe ‚american gothic’, rozgrywającą się na prowincji z całą jej tajemniczością, sekretami i niejednoznacznym motywem nadnaturalnym. Autor rozpisał tu swoją narrację pomiędzy rodziną – podstawową komórką amerykańskiego społeczeństwa – a wiszącym nad nią koszmarem. Nie da się wygrać z zagrożeniem, jeśli wspólnie nie stworzy się gotowej na poświęcenia jedności. Nie da się stworzyć tej jedności bez uporządkowania swoich wewnętrznych problemów. A problemów tu jest aż nadto i każdy ma je inne. Nie chcę nakreślać portretu psychologicznego każdego z bohaterów, by nie psuć lektury. Snyder naprawdę lekko, z wdziękiem i zwykle nienachalnie nakreśla portrety naszych postaci.

Co w lesie piszczy?

Jednocześnie pozostaje tu wciąż wątek nadnaturalny. Czy to wizje? Psychoza? Nawiedzenie? Być może to zło, które po prostu drzemie w ludziach? A może to coś więcej? „Wiedźmy” na tym poziomie dały mi dokładnie to, czego oczekiwałem od „Hrabstwa Harrow”, zanim zorientowałem się, że jest to amerykańska groza w wersji dla nastolatek. Snyder proponuje wersję dorosłą, surową, momentami brutalną, choć bez nadużywania przemocy, by nie osłabiać jej efektu. To porządny komiksowy horror, o ile oczywiście lubi się komiksowe horrory. Osobiście nie gardzę, ale mam z nimi problem. O ile immersja gier komputerowych, czy budowanie napięcia przez rytm narracji w filmach są mnie w stanie przyprawić o szybszy puls, o tyle w komiksach to z jakiegoś powodu na mnie niemal nigdy nie działa. Komiks doceniło jednak wielu recenzentów i sam Stephen King, więc coś jest na rzeczy.

W budowaniu tajemniczego klimatu pomagają na pewno rysunki Jocka. Jego realistyczna kreska wprowadza nas w wiarygodny sposób w amerykańskie realia, jednocześnie – gdy sprawy przybierają niespodziewany obrót – równie sprawnie oddaje wszelakie dziwadła. Słabym ogniwem pozostają dla mnie jednocześnie kolory Hollingswortha. Znakomita okładka Jocka idealnie oddaje klimat opowieści Snydera – dusznej, tajemniczej, nieco brudnej, wytłumionej. Kolorysta stawia jednak często na intensywne, wręcz jadowite barwy, przez co plansze wypadają dość pstrokato. Na dobitkę – atakuje je warstwami kolorowych plam, przez co szorstki realizm wykreowany przez Jocka gdzieś po drodze szlag trafia. Jak dla mnie – gdyby dowalić więcej tuszu – to lepiej by się ten komiks bronił w surowej czerni i bieli.

Ja bym te „Wiedźmy” brał

Podsumowując – zamknięta (choć z uchyloną tylną furtką) miniseria Snydera i Jocka to porządny komiks, godny lektury. Powinien podejść sympatykom grozy i opowieści o tych idealnych, amerykańskich miasteczkach, w których drzemią nieprzyjemne tajemnice. Pewnie spodoba się fanom Snydera, a miło zaskoczyć może tych, którzy za nim nie przepadają. Choć nie ma tu miejsca na zbyt dużo odkrywczości, poza połączeniem tajemnicy i grozy z przepracowywaniem rodzinnych traum, to i tak warto po niego sięgnąć. Porządne czytadło.