Powrót pod skrzydła Marvela
Przez ostatnie dziesięć lat przez sale kinowe przewinęło się aż trzech różnych Spider-Manów. Nowa odsłona to świeży, nowy Peter Parker, ale nie tylko. Co najważniejsze – Sony i Disney się dogadali, Spider-Man w końcu jest częścią filmowego świata Marvela. W końcu tam jego miejsce, i dotąd go brakowało. Homecoming wypełnia pewną lukę.
Nowy film nie musi wprowadzać pajęczaka wprowadzać na nowo, bo zna go niemal każdy, a jego nową wersję poznaliśmy już w ostatnim Kapitanie Ameryce. Przez lata mieliśmy Parkera w wersji studenckiej, w komiksach przewijał się jako osoba już dorosła, tu mamy powrót do źródła. To nastolatek, który musi godzić swoje zamaskowane życie z codziennym chodzeniem do szkoły, problemami z dziewczynami i tak dalej. To normalny, pełen energii, choć jako sierota nieco wycofany nastolatek, tylko że obdarzony wielką mocą. Ta, jak wiadomo, to wielka odpowiedzialność, więc chce ją wykorzystać, tylko jako małolat jest dość nieporadny. Tom Holland sprawdza się w tej roli naprawdę świetnie, nadając Parkerowi charyzmę nadpobudliwego nastolatka, a jednocześnie – jako gość z tanecznym i atletycznym zapleczem – świetnie sprawdza się w scenach kaskaderskich, z których sporą część robił sam.
Supernastolatek
Film Jona Wattsa to klasyczna wersja młodzieżowego bohatera w filmie skierowanym głównie do nastolatków. Nie to żebym się nudził, bo to sprawnie skręcony film, pełen akcji i podany z humorem, ale jednak target jest tu zarysowany dość konkretnie – i dobrze. Bo dlaczego film, który jest adresowany do 15-latków, ma opowiadać o rozterkach studenta szukającego sensownego stażu? Tu jest wszystko na swoim miejscu. Watts przemyca tu też inspiracje kultowymi w stanach filmami Johna Hughesa, który właśnie świetnie sobie radził z młodzieżowymi klimatami, i widać tu liczne nawiązania do klasyka. Cały czas jednak pozostaje to kino superbohaterskie, choć w młodzieżowym sosie.
Wszystkie klocki do siebie pasują
Siłą „Spider-Man: Homecoming” pozostaje jednak głównie osadzenie w uniwersum. W filmie pojawia się Tony Stark, będący dla Parkera specyficznym mentorem. Pojawiają się też odwołania do poprzedniego kapitana, z kapitalnym wideopamiętnikiem Parkera z tamtych wydarzeń włącznie. Osadzenie Spider-Mana w uniwersum nie powiodło by się jednak pewnie bez sensownej kreacji bohatera, a Holland się sprawdza. Co ważne – podano go w zupełnie innym stylu niż dotychczasowe filmy z Marvel Cinematic Universe, co wychodzi filmowi stanowczo na zdrowie. Na pewno chętnie na kolejnego Pająka pójdę do kina, i fajnie mieć go w końcu w tym filmowym uniwersum, bo bez niego czegoś brakowało.
No to teraz czekam, na uzupełnienie kolejnych luk…