John Wick – czekam na grę

Zabójca na miarę naszych czasów

John WickJohn Wick zaatakował już dwa razy, a w planie trzecia część jego przygód, mająca być zwieńczeniem trylogii. Tym co przespali, przypominam – mowa o jednej z najlepszych serii kina akcji lat ostatnich. Keanu Reeves wyzwolił się z klątwy Matrixa, na którego miał być skazany do końca życia, i wykreował chodzącą wściekłość – zabójcę, któremu ośmielono się zakłócić żałobę. I zabito psa. I ukradziono samochód. Więc wygrzebuje swoje śmiercionośne zabawki i sieje masowym, krwawym morderstwem.

Pierwsza część Wicka to akcyjniak kategorii ‚over the top’. John Wick pakuje się w sam środek rosyjskiej mafii, by siać ołowiem z bezpośredniego dystansu, a jak ktoś podejdzie to zakładać mu taktyczną dźwignię albo chwyt judo, palnąć wokół parę zabójstw z pistoletu, zapodać biedakowi headshota, i iść dalej. To fenomenalne sceny kategorii ‚gun fu’, o równie świetnych choreografiach, co realizacji. Nie zapominajmy też o Reevesie, który nie tylko jest tym wściekłym typem, ale też zrobił sam większość scen akcji, to naprawdę niedoceniany aktor fizyczny (czy jak to się mówi).

Bonusowo, niczym lukier, film wprowadza nas w nieznany ogółowi świat morderców i osób działających poza prawem. Continental to społeczność, gdzie obowiązują jej własne prawa i kodeks, waluta, normy. Komiksowy (w tym dobrym znaczeniu) klimat, zarysowany grubą kreską. To niemal Bond i jego MI6, ale w krzywym zwierciadle.

John Wick 2 – jeszcze więcej tego samego

Nasz bohater pomścił psa, ale nie odzyskał samochodu, więc w kontynuacji znowu pakuje się w szambo, będące tylko prologiem do dalszej akcji, tym razem w Rzymie. Kolejne sceny akcji są jeszcze bardziej przesadzone (Wick dostaje nawet kuloodporny garniak), ale równie dobrze zrealizowane co w części pierwszej, dostajemy także głębszy wgląd w międzynarodową społeczność zabójców, gdzie za wewnętrzną walutę można kupić naprawdę nietypowe usługi.

Oba filmy tworzą 2 pierwsze akty nietypowej sagi o nietypowym bohaterze. John Wick jest antyherosem – wrednym typem z krwią na rękach, który rozwala mafię, ponieważ zalazła mu za skórę. Autorom filmu udało się wykreować ikonę anty-Bonda, nieco w duchu Snake’a Plisskena, bardziej Riddicka, wrednego i morderczego typa, którego trudno nie polubić. Duża tu zasługa po stronie Reevesa – zwykle niedocenianego, ale tu akurat popisał się on i sprawnością, i autentyczną charyzmą. Ćwiczył do każdej części po parę miesięcy, czego efekty widać (polecam też na tubce obczajenie materiałów z jego treningów). W dodatku ubiera się na czarno i ma bezbłędny gust co do samochodów.

Jak będę duży, to chcę się tak ubierać, i jeździć takimi autkami. I mieć takie giwery.

Przerysowany świat morderców

Kolejnym atutem filmu jest komiksowa gruba krecha, którą nakreślono bohaterów i sam świat. To umowna wersja rzeczywistości, gdzie pod poziomem znanego nam świata funkcjonują na swoich zasadach w swojej własnej społeczności kryminaliści. Jest aż tak bardzo komiksowo, że odpalono już serię komiksową, przybliżającą origin Wicka.

Problem polega jednak na tym, że Wick, choć komiksowy, na własny komiks nie zasługuje.

On zasługuje na grę.

Uwielbiam narrację wizualną wszelakiej maści i historie obrazkowe, ale komiks jest tu medium totalnie nie na miejscu. Owszem, wystarczy do opowiedzenia fajnej historii, ale Wick to dynamika i akcja, choreografia, sceny akcji w ruchu. Rysunkowo da się oddać tylko namiastkę potencjału postaci i przydarzających się jej scen. John Wick może być badassem, może walić twardzielskie one-linery, ale wierne rozrysowanie jednej jedynej sceny strzelaniny w klubie z pierwszej części filmu zajęło by cały komiksowy album, na fabułę nie starczyło by miejsca.

John Wick

Bo Wick zasługuje na własną grę. Trafił już co prawda do Paydaya, ale powiedzmy że nie jest to horyzont jego możliwości. To wyrazisty i sprawny bohater, którego wcześniejsze zlecenia spokojnie mogły by zostać zadaptowane w grze TPP, gdzie z za pleców bohatera obserwujemy kolejne wymiany ognia. Totalnym minimum była by dynamiczna gangsterska strzelanina w duchu Maxa Payne, z okazjonalnymi spowolnieniami akcji, ale Wick zasługuje na grę z własnym charakterem. Nie brak produkcji, gdzie broń palna i walka wręcz idą ze sobą w parze, w przypadku tego bohatera pewnie też dało by się połączyć te dwa motywy. Na bank bym narzekał, i stwierdził że o rany, John Wick zasługuje na lepszą grę (bo jednak jestem nieobiektywnym fanem tego młodego cyklu), ale czuję tu potencjał na chodzone mordobicie, gdzie nie tylko oklepujemy ryje przeciwników będących na sięgnięcie ręką, ale te plujemy ołowiem do tych, będących z metr czy dwa od nas

Filmy to filmy. Wiadomo. Komiksy to tani sposób na wykorzystanie potencjału marki. Sensownym przedłużeniem kinowych epizodów Wicka były by jednak właśnie sprawnie zrobione, ładnie wyglądające i obdarzone wymagającym systemem walki gry komputerowe. Bo w końcu to bohater praktycznie wyjęty z gry, która nigdy nie powstała.