Skalp #5

„Skalp” – czarny kryminał wśród czerwonoskórych

Ostatni taniec słońca

Skalp #5„Skalp” dotarł do swojego polskiego finału. Pięciotomowa seria, będąca jednym z najjaśniejszych punktów w całej historii wydawnictwa Vertigo, kończy się z wielkim hukiem. Są trupy, leje się krew, łamią szczęki, a kryminalne i sensacyjne wątki ciągnące się na przestrzeni 60 zeszytów doczekują się swojej kulminacji. Czy było warto wsiąść do tego dyliżansu? Na pewno. Ale po kolei.

Seria Jasona Aarona i R.M. Guery to przedziwna mieszanka westernu i czarnego kryminału. Jednocześnie jest to kryminał najczarniejszy z czarnych i western najbardziej antywesternowy, jak tylko może być. Okazało się, że te dwa nurty mogą się idealnie uzupełniać. Akcja dzieje się w rezerwacie Prairie Rose, do którego po latach nieobecności wraca młody i gniewny Dashiell Zły Koń. Rezerwat daleki jest jednak od nawet najbardziej nieprzychylnych Indianom obrazów. To czarna dziura, która nie tylko niszczy życie każdemu, komu przyjdzie w nim żyć, ale także swoją siłą przyciągania nie pozwala się nikomu wyrwać na zewnątrz.

Temperamentny i biegły w mordobiciu Dashiell odwala na ‚dzień dobry’ akcję niczym Geralt w Wyzimie. Włazi do knajpy i spuszcza paru leszczom łomot, czym ściąga na siebie uwagę wodza Czerwonego Kruka. Starszy Indianin jest w rezerwacie kimś więcej niż liderem społeczności – on tam kręci za wszystkie sznurki, traktując rezerwat niemal jako swoje mini-państwo, i zachowując się jak szef mafii. Kruk czyni z narwanego Dashiella lokalnego szeryfa, nie wiedząc że to zakamuflowany agent FBI, który przybył do rezu, by dobrać mu się do tyłka.

Człowiek człowiekowi gorzej niż wilkiem

Aaron już w pierwszym tomie swojej historii zaczyna ją z impetem, w kolejnych zeszytach coraz bardziej nakręcając spiralę nieszczęść. Wszystko co może iść źle, idzie jeszcze gorzej, a każdy po kolei wpada w coraz głębsze szambo. Aaron z maestrią przez te 5 polskich, czy też 10 oryginalnych tomów, prowadzi równoległe wątki i licznych bohaterów. Każdy ma swoje motywacje i swoje przewiny, na nikogo nie czeka tu nic dobrego. Scenarzysta pogrywa sobie zresztą dość ambitnie. To nie tylko historia Dashiella, wodza, agentów FBI, a w dalszych tomach także indiańskich rozgrywek gansgerskich czy smażenia mety na pustyni, ale też beznadziejnego romansu młodego narwańca, czy zabójstwa matki Złego Konia. Wielowątkowa historia jest też historią rozgrywającą się na kilku planach czasowych, a zbrodnia do której właśnie doszło wiąże się z zagadkowymi zabójstwami sprzed kilku dekad.

Historia Aarona to opowieść o piekle, jakie ludzie zgotowali ludziom: biali Indianom, a potem ci potężniejsi Indianie tym, którzy nie mieli już nic do dodania. Piąty tom, cofając się na chwilę w czasie, przypomina niechlubną tytułową tradycję skalpowania. To metafora przemocy, która od wieków rodziła przemoc, przez co amerykańska ziemia nasiąkała naprzemiennie krwią białych i czerwonych. Nic nie wskazuje na to, by cykl miał zostać przerwany

„Skalp” – 200% rekomendacji

Seria została świetnie napisana, i równie dobrze narysowana, w szorstkim, dosadnym realistycznym stylu. Cykl raz wprawiony w ruch po drodze – dla złapania tchu – zwalnia tylko w dwóch czy trzech momentach. Przez resztę czasu miażdży konsekwentnie psychiki wszystkich bohaterów. Tu nie ma pozytywnych postaci, trudno nawet wskazać bardziej złe, gdy na szali stawiane są służba, prawo i różnorako rozumiana lojalność. Finał w stylu Johna Woo, gdy bohaterowie przechodzą dosłownie przez oczyszczający ogień, jest godnym końcem serii, jednocześnie czegoś tu mi brakowało. „Skalp” ma spektakularne zamknięcie w rozbuchanym stylu, którego nie potrzebował przez poprzednie tomy, by robić wrażenie. Nie zmienia to faktu, że mamy do czynienia z serią zacną i błyszczącą – narracyjnie, fabularnie i rysunkowo. Wszechobecne Zło przedstawione przez Aarona potrafi być równie fascynujące, co rozczulający jest u niego obraz małżeństwa podstarzałych Indian czekających na śmierć.

„Skalp” to seria, której będzie mi na swój sposób brakować, choć całą mam na półce, i nie zamierzam się z nią rozstawać. Polska premiera każdego kolejnego tomu była dla mnie za każdym razem pewnym wydarzeniem – obietnicą solidnej, mocnej i wyjątkowej lektury. Teraz przed Egmontem pozostaje naprawdę duże wyzwanie – jak tu kontynuować wydawanie Vertigo, i nie zaniżyć zanadto lotów? Na szczęście pozostały mi jeszcze do doczytania 2 polskie tomy „Bękartów z Południa” Aarona, co cieszy. Nie wiem, co zrobię, po skończeniu Bękartów. Chyba zacznę „Skalp” od początku.