Zielony Szerszeń #1: Obywatel Reid

Witamy nowego zamaskowanego bohatera

Zielony SzerszeńZielony Szerszeń i Kato zajechali z piskiem opon. Zamaskowany bohater i jego pomocnik to pulpowe postaci jeszcze z lat 30-tych. Na tyle mocno wryli się w amerykańską tradycję, że wciąż ukazują się poświęcone im komiksy (i nie tylko). Fajnie gościć nowego bohatera, dzięki któremu możemy nadrobić kolejną lukę w znajomości popkultury rodem z USA. Po lekturze mam jednak niedosyt, i nie wynika on tylko z tego, że tomik zamyka się cliffhangerem.

Britt Reid to za dnia wydawca dziennika Daily Sentinel. Nocą przebiera się jednak w zielony płaszcz, maskę i kapelusz, po czym uzbrojony w nowoczesną jak na tą epokę  broń sieje strach na ulicach. W towarzystwie swojego azjatyckiego pomocnika walczy z gangami w przewrotny sposób – udając przestępczego masterminda, który jest częścią półświatka, przez co łatwiej mu działać w podziemiu. W efekcie na Szerszenia dybie także policja, ale gra jest warta świeczki, bo Reid-wydawca celuje do tej samej bramki co Reid-pogromca.

Fedora zamiast trykotów

Nieźle już znany polskim czytelnikom Mark Waid odchodzi w komiksie od typowego ujęcia bohatera, który walczy i walczy z tymi złymi, a jednocześnie z trudem łączy to z życiem prywatnym, ale mu się jakoś udaje. Otóż Reidowi po prostu się nie udaje. Daje się wodzić za nos i jako Szerszeń, i jako wydawca, dodatkowo niepotrzebnie wchodzi w politykę. W efekcie odchodzi od ideałów własnego ojca, który wcześniej prowadził wydawanie Sentinela. Co najgorsze – jego największym wrogiem zdaje się być on sam, ponieważ pogromca – rozgrywający przestępców i dość przedmiotowo traktujący swego azjatyckiego pomocnika – zbyt uwierzył we własną nieomylność i to on sam pakuje się w serię problemów.

Waid miał fajny pomysł na dramat superbohatera, tylko nie do końca sensownie go wygrywa. Momentami szyte to grubymi nićmi, momentami trąca banałem, choćby kolejne kilkukadrowe scenki pokazujące finałowe stadia upadku Reida mają coś nie tak z tempem akcji. To nie tyle rozgrywanie scen, co szybkie ich przewijanie. Teoretycznie można bronić Waida faktem, że przenosi nas do epoki gansterów w pasiastych garniakach i fedorach, strzelających do gliniarzy z tommy gunów, tylko że jednak on nie stylizuje swojego komiksu na oldskulową, naiwną narrację. Coś tu po prostu nie do końca gra. Chciałbym móc napisać, że komiksu broni rysunek Daniela Indro, bo to niby przyzwoita, ale jednocześnie zaledwie tylko średnia klasa amerykańskiego mainstreamu. Nie jest to rysunkowo położone, ale też nie wyróżnia się niczym na plus nawet w kategorii rzemiosła.

Zielony Szerszeń – coś innego

Ktoś złośliwy być może napisałby, że tytuł „Upadek z wysoka” pasuje do tego komiksu, ale bez przesady! To nie jest zły komiks. Tak samo jak nie jest to komiks wybitny. To komiks na poziomie narracji, fabuły i rysunku zwyczajnie przeciętny, choć strawny. Wyróżnikami są tu staroszkolny bohater i klimat gdzieś pomiędzy retro a noirem. Takie mogły by być losy Obywatela Kane, gdyby postanowił zostać zamaskowanym mścicielem. Niestety Waid to nie Welles. Zielony Szerszeń może być jednak niezłą alternatywą dla tych wszystkich, którym przeżarły się już kolejne seryjne DC i Marvele. Nieco ponarzekałem, ale lektura była całkiem przyjemna, i po kontynuację też na pewno chętnie sięgnę.