James Bond - Daniel Craig

Najgorszy Bond w historii powróci. Dwa razy.

Daniel Craig powróci jako Bond

Jak donosi the Sun – Daniel Craig powróci jako 007 jeszcze dwa razy, choć coś bąkał, że jemu już wystarczy. Pewnie zwyczajnie negocjował kontrakt, a ja żałuję, że za mało się wycenił. Jestem fanem totalnym Bondów, ale do tego gościa nie jestem w stanie się przekonać.

Connery. Szkot. Seksista, który w trakcie kręcenia części w Japonii potrafił narobić kontrowersji twierdząc że Japonki są oziębłe. I w wywiadzie był w stanie sypnąć tekstem, że nie ma nic złego w strzeleniu babie z liścia, jak sobie zapracuje. Był jednak Bondem swoich czasów, który też sobie nie żałował. Tak zresztą napisał tą postać Fleming – jako korzystającego z życia seksistę, zimnokrwiste narzędzie MI6. Pomijam wątki nacjonalistyczne i rasistowskie w książkach, bo to oddzielna historia. Swoją drogą autor pierwowzoru nie uznawał z początku Connery’ego w tej roli, twierdząc że jego chamska uroda nie pasuje do komandora królewskiej marynarki, ale się przekonał. Pewnie zadziałała tu hipertestosteronowa samczość aktora. Nadał się.

Lazenby. Australijczyk i ściemniacz. Wcześniej był modelem, ale nabrał producentów że ma doświadczenie. I się na swój sposób sprawdził, jako bardziej gładka, romantyczna wersja Bonda. Totalny kontrast wobec Conerry’ego. Żaden Bond nie kochał tak jak on, żaden nie cierpiał jak on po utracie miłości. Inna sprawa, że chyba żaden nie miał też takiej partnerki (poza Craigiem), ale i tak – przez jeden film udało mu się wykreować własną interpretację. Bez kompleksów, bez kopiowania.

 

Moore. Mój #1 – klasyczny Angol, czaruś, bawidamek, mniej testosteronowy, a bardziej szarmancki. Zdystansowany i ironiczny, co dobrze współgrało z drogą w przegięcie, którą obrała w jego okresie seria. Przy okazji zagrał w częściach, które dla mnie definiują cykl –  w „Szpiegu, który mnie kochał”, „Moonrakerze” i w „Ośmiorniczce”. No i oczywiście w „Człowieku ze złotym pistoletem”. Tak, jak filmy poszły w kamp, tak i Bond sprawiał wrażenie, jakby nie walczył o lepsze jutro Świata, a po prostu dobrze się bawił.

 

Dalton. Walijczyk. Także kreacja swojej epoki, walcząca z narkotykowymi kartelami, czy odwiedzająca Afganistan. Kreacja bardziej szorstka, brutalna, ale nie pozbawiona charakteru. Wciąż pamiętał o straconej miłości, mścił się za krzywdy wyrządzone kolegom, potrafił wyślizgnąć się spod kurateli MI6 i działać na własną rękę, nawet, jeśli pozbawiano go dwóch zer, czyli licencji na zabijanie. A on i tak robił swoje.

 

 

Brosnan. Irlandas. Jego Bond to mieszanina blockbusterowego akcyjniaka w duchu lat 90-tych, ale z urokiem Moore’a, choć nie tak dystyngowanym. Sporo osób go hejtuje (też hejtowałem), ale z perspektywy czasu stwierdzam, że się sprawdzał. Miał to coś. Niszcząc Petersburg, siedząc za sterami czołgu, sprawiał wrażenie, jakby był właśnie gdzieś pomiędzy drugim a trzecim martini z wódką, a demolką zajmował się krotochwilnie dla kaprysu. Szampański, zawsze gładko ubrany i uczesany.

Jaszczur z Cheshire

No i parę lat przerwy, reset, i otrzymujemy Craiga, jedynego klasycznego Anglika poza Moorem. Porównywać ich nie sposób. Zresetowany Bond to inne spojrzenie na postać – pokazujące jak zmienia się ten typ z zimnokrwistego mordercy w finezyjnego zimknokrwistego mordercę. To spojrzenie równie bliskie pierwowzorowi co kreacja Connery’ego, ale do mnie nie trafia.

Daniel Craig - James Bond

Z prostego powodu. Czasy się zmieniły. Bond – przez dekady – wyewoluował w swój własny sposób, stając się pewną ikoną. To postać nie stroniąca od brutalności, ale finezyjna, popkulturalnie będąca kwintesencją brytyjskości. Tymczasem Craig, ze swoją grubo ciosaną twarzą i opuszczonymi jak u neandertalczyka brwiami wygląda bardziej jak villain. Jak henchman któregoś wrogów Connery’ego z epoki zimnej wojny. Craig jest bezobscesowy, zasadniczy, na poziomie aktorstwa dość minimalistyczny, w efekcie zimny jak jaszczurka. Ma coś z drapieżnego gada.

No więc nie, to nie jest mój Bond, i moim Bondem się nie stanie. Lubię filmy z Craigiem. Trudno przecenić „Cassino Royale” jako świetny reset, w dodatku z Evą Green. Pomińmy milczeniem „Quantum of Solace”, ale „Skyfall” to świetny akcyjniak, atrakcyjny, wbrew pierwotnemu odejściu od klasyki zapewniający sporo fanserwisu. Także „Spectre” obejrzałem z przyjemnością.

Za każdym razem drażnił mnie jednak Craig. Który powróci. Dwa razy. Pewnie że pójdę do kina i się przemęczę, ale naprawdę – wolę zmiany, wolę Idrisa Elbę, ale niech pan Daniel sobie już pójdzie.