Disney z innej epoki
Najnowszy tom komiksu o disneyowskich bohaterach wywołał u fanów animacji entuzjazm jeszcze przed ogłoszeniem jego polskiej premiery. W końcu za album odpowiada ceniony u nas francuski autor. Regis Loisel znany jest dzięki swojej dość szorstkiej wersji „Piotrusia Pana”i cyklu „W poszukiwaniu Ptaka Czasu”. Komiks też już przedpremierowo robił wrażenie stylizowaną formą, a oczekiwania były wysokie. Jak smakuje „Kawa Zombo”?
Bardzo przyjemnie, choć ta róża (dość krwiście czerwona) ma też konkretne kolce.
Historyjka Loisela cofa nas razem z disneyowskimi bohaterami do epoki Wielkiego Kryzysu, gdy codziennie życie nie było wcale tak beztroskie, jak to może wynikać ze starych kreskówek czy komiksów. Bohaterowie jednak pomimo bezrobocia czy problemów, jakimi dotknięta jest ich dzielnica, starają się po prostu żyć, przezwyciężając problemy. Francuski autor przenosi nas do innej epoki kilkupoziomowo. To nie tylo odległe realia, ale też jego kreska odwołuje się do starej szkoły komiksu, zachowując nawet na planszach paskowy układ kadrów. Kreska sprawdza się tu znakomicie, równie dobrze działa kolor, a Miki i towarzysze, choć nie pozbawieni loiselowskiego charakteru, od razu kojarzą się ze starą szkołą amerykańskiego designu rysunkowego.
Myszka Miki nosi czerwone gacie
Zagłębienie się w fabułę powodowało jednak u mnie co jakiś czas zgrzytanie zębów. Dzielnica Mikiego, Horacego i reszty ekipy jest nękana przez finansistę, który chce wykurzyć tubylców, skupując ich nieruchomości za bezcen, by wybudować tam pole golfowe. Od tak – zniszczyć społeczność po to, by stworzyć intratny klub schlebiający snobistycznym bogaczom. Jako punkt wyjścia do fabuły jest to dla mnie do przyjęcia, ale szybko zaczynają się schody, gdy z Loisela wychodzi typowo francuska wrażliwość społeczna. Zgniły kapitalista jest przerysowany do granic. Żeruje na niedoli maluczkich, wykorzystując bezrobocie. Doprowadza siłowo do wywłaszczeń. Zakłada własny fast-food, który ma produkować mało pożywne ale zachęcająco pachnące dania po to, by wyciągać z kieszeni biedaków to, co u niego zarobią, wykorzystuje mechanizmy kapitalizmu jako narzędzia zniewolenia itd. itp.
Owszem, można przyjąć, że Loisel bawi się tu przerysowaniem, bo jego chciwy finansista jest jak wyjęty prosto z rysunków satyrycznych z epoki, nie jestem jednak pewien, czy jest to satyra amerykańska, czy raczej francuska, ale na Amerykę. Jeśli ktoś by zarzucił autorowi lewicową indoktrynację dzieci, to nie wiem jakich argumentów trzeba by użyć, by tezę obalić. Sam daleki jestem od identyfikowania się z którąkolwiek stroną sceny politycznej. Nie rozumiem jednak po prostu celowości nasączania historyjek skierowanych do osób w każdym wieku, więc i do dzieciarni, konkretnym ładunkiem ideologicznym czy politycznym. Loisel, spytany po co to zrobił, pewnie by się jadowicie uśmiechnął i powiedział ‚bo mogłem’, w końcu tak pięknie zadrwił tu z kapitalistycznej, amerykańskiej korporacji. Tylko że ja miałbym ochotę go w tym momencie kopnąć w dupę.
Kawa Zombo – wyzwanie dla prawdziwego lewaka
„Kawa Zombo” to bardzo ładnie narysowana i świetnie wystylizowana pozycja. Za wizualną treścią idzie forma wydania – z płóciennym grzbietem z wytłaczanym kontrastowo tytułem, grubą oprawą i papierem o słusznej gramaturze. Bardzo miło mi się obcowało z rysunkami, fabuła była jaka była, ale lewicowe zacięcie budziło u mnie jednak pewne zażenowanie. Nie dlatego nawet, że lewicowe. Dlatego, że Myszka Miki jest tu znowu narzędziem pewnej propagandy. Tak, owszem, i tak jej rękawiczki od dekad czyste nie są, ale czasy się zmieniły i można było sobie odpuścić.
Komiks polecam, nie odradzam, choć jak ktoś ma problem z nachalnym wciskaniem rzeczonych treści, to może mu on stanąć w gardle. Mnie ciekawi jednak, jaka była by reakcja Adriana Zandberga po lekturze. Wykorzystać subwencje na wykupienie połowy nakładu, by album na piknikach rozdawać dzieciom? Czy jednak zbojkotować, w końcu komiks wydała międzynarodowa korporacja, a za wszystkim stoi Disney, więc zło do kwadratu? What would Adrian Zandberg do? Oto jest pytanie.