Koniec pewnej epoki
Wielcy herosi kina akcji minionego tysiąclecia przeminęli. Tacy kolesie jak Arnold, Stallone czy Van Damme to już w zasadzie cień ich samych sprzed trzydziestu lat. Części z nich udało się przekroczyć granicę autoparodii. Z następcami jest problem: z mięśniaków mamy Diesla i Rocka, ale słabiej jest z tymi zwinnymi i wyćwiczonymi w sztukach walki. Tych, co poszli ścieżką wspomnianego Van Damme’a, Dona ‚the Dragona’ Wilsona, wczesnego Lorenzo Lamasa, czy Cynthii Rothrock. Armii kolesi i kolesiów, którzy po fali fascynacji Brucem Lee napompowali całe działy VHS kina kopanego, wtedy przeżywającego swoją świetność. Wtedy mieliśmy ich. W międzyczasie – owszem – pojawił się Statham. Ale z nowymi twarzami jest krucho. Sukcesor jest w zasadzie tylko jeden i nazywa się Scott Adkins.
W epoce Blu Ray i stramingu video nisza tanich mordobić robionych przez kogoś innego niż Azjatów niemal umarła, są jednak tacy kolesie jak Isaac Florentine, którzy jadą nisko, ale skutecznie, w klimacie tego, co dał nam przełom lat 80-tych i 90-tych. Gość coś o tym wie – maczał palce w Power Rangersach, ale już po roku 2000 zabrał się za kontynuację drugoligowego dramatu więziennego slesz filmu akcji znanego u nas jako „Champion”. Część pierwsza opowiadała o byłym mistrzu boksu, który trafia do pierdla z musi wywalczyć sobie pozycję w niesprzyjającym świecie. Walki są nie do uniknięcia, bo na miejscu działa tajna liga bokserska. W filmie grali Ving Rhames i – co ważniejsze – Wesley Snipes, ale ten ostatni jakoś wtedy wpakował się w problemy z fiskusem i jako gwiazda stał się problematyczny. Być może dlatego Florentinowi udało się przejąć markę i przerobić ją na swoją modłę. Skrzyknął swoich ludzi – między innego Adkinsa, z którym już współpracował – by skręcić więzienną kopaninę, fabularnie dość odtwórczą, ale wyróżniającą się choreografią walk, dynamiką i brutalnością.
Nowy Champion
„Undisputed 2” (z 2006), czy też na nasze „Champion 2”, to film który wylansował Adkinsa, grającego tu Yurija Boykę – naczelnego antagonistę, który musi w finale dostać łomot. Scott wcielił się w ruskiego psychola z taką energią i charyzmą, że w efekcie aż smutno się ten film oglądało, wiedząc, że musi przegrać w końcu z amerykańskim bohaterem (Michael Jai White). Nie trzeba było długo czekać na kontynuację, już bez White’a, za to z Boyką w roli resocjalizującego się Najbardziej Kompletnego Wojownika Świata (jego słowa, nie moje). „Undisputed 3” znowu robiło wrażenie surową energią choreografii i konfrontacjami zawodników reprezentujących różne style walki, a na korzyść działało wystawienie pokręconego Boyki na pierwszy plan.
Tu trzeba wspomnieć – Adkins wybitnym aktorem dramatycznym nie jest, choć wkurwionego Ruska gra doskonale. Jednocześnie facet ma niesamowite warunki fizyczne i zna kilka sztuk walki, dzięki czemu nie potrzebuje kaskaderów. Ba – to on bywał dublerem dla mniej zdolnych aktorów, np. dla Ryana Reynoldsa jako Deadpoola w „Wolverine: Origins”. To co inni robią z wykorzystaniem linek i trampolin on robi sam – salta w przód, w tył, obroty w powietrzu w pionie i poziomie, a szczególne wrażenie robią jego imponujące kopnięcia z wyskoku po podwójnym obrocie. Jegomość najlepiej wyćwiczony ma kickboxing i taekwondo, więc nie dziwnego, że czuć tu echo Van Damme’a z jego złotego okresu. Jednocześnie postura czyni z niego syntezę królów kina akcji minionych dekad. Przez ubranie tego nie widać, ale gość ma muskulaturę niczym antyczny pomnik któregoś z herosów. Nie jest jednak górą mięśni, jak Stallone czy Szwarc. Pewien limit umięśnienia sprawia, że gość jest szybki i zwinny niczym ci, którzy potrafili przykopać w najbardziej efekciarski sposób.
Hollywood niezbyt lubi kickboxerów
Niszowe kopaniny nie przyniosły Adkinsowi pierwszoligowej sławy, ale nieco go jako gościa od mordobić wylansowały. Owszem, trafiło mu się kilka ról w większych produkcjach, ale nie do końca pokazują one jego potencjał. Zdziwił mnie na przykład jego udział w „Zero Dark Thirty”, gdzie znajoma twarz mnie nawet ucieszyła. 45 sekund później gość, bez wymówienia choćby zdania, zginął w wybuchu samochodu-pułapki. Także rola w jednym z Bourne’ów to tylko epizod. Lepiej wypadł wjazd Adkinsa do świata Marvela. Jeszcze przed zapowiedziami Netflixa kibicowałem po cichu adaptacji przygód Iron Fista, do której Brytol byłby idealnym kandydatem. Niestety, nie wyszło, Fista zagrał lamus bez charyzmy i z zerową smykałką do scen walki. Zamiast tego padło na rolę przydupasa Złego Typa z „Doktora Strange”, gdzie Scott ma swoje chwile i pokazał się z dobrej strony, szkoda że jednorazowo. Podobnie wyglądała zresztą jego rola u boku Van Damme’a w jednej z części Niezniszczalnych. Ciągną się też za nim role Rusków, jak choćby w „Turnieju” – sensacyjniaku o zawodach zabójców. Gościa o nazwisku Łukaszenko zagrał też w przegiętej komedii „Grimsby” z Sachą Baronem Cohenem.
Scott Adkins – mistrz kategorii C
Na nienasyconych fanów kina kopanago czeka jednak cała kategoria B i C, i tu jest w czym wybierać. Nieutuleni w żalu po śmierci nośnika VHS też nie powinni narzekać. Universal Soldier to może nie klasyka kina, ale jednak wśród fanów to rozróżnialna marka. Scott Adkins pojawił się w czwartej części cyklu, zatytułowanej „Dzień Sądu”. Innym motywem z tamtej epoki jest nurt ninja. Także tu Adkins pod wodzą Florentine’a zaliczył dwie produkcje, z których nie pamiętam zupełnie nic, ale to zapomniany gatunek, więc warto sięgnąć, było średnio ale bez lipy. Ciekawostką jest „El Gringo” (nie mylić z „Samotnym Gringo”, też z Adkinsem), czerpiący z wczesnych filmów Roberta Rodrigueza, przedkładający akcję nad fabułę i zapodający scenę z potrójnym headshotem. Oczywiście nie są to za dobre filmy, ale przecież wiadomo, że blockbustery za 150 milionów dolarów nam tego zakurzonego klimatu wypożyczalni wideo w głowie w trakcie seansu nie zrobią. Prędzej już „Nieuchwytny cel 2” – niskobudżetowa kontynuacja udanego filmu z Żan Klodem, do reżyserii Johna Woo, tu oczywiście główną rolę zagrał Adkins. Jak komu mało, to mamy też „Re-Kill”, gdzie żołnierze walczący z plagą zombie biorą udział w paradokumentalnym reality show. Film marnuje pomysł, ale parę motywów było fajnych.
Boyka powraca
Oczywiście nie wymieniam wszystkiego. Pozycji z udziałem Adkinsa w planach od pierwszego do trzeciego jest coraz więcej, a w kolejnych latach kariery trafiały mu się coraz lepsze strzały. To nie są najlepsze produkcje, ale fani bezpretensjonalnej nawalanki z dobrymi scenami walk znajdą tu sporo na siebie. Dlaczego jednak produkuję się o Adkinsie właśnie teraz? Otóż w Polsce w końcu na legalu, bez piracenia, można zobaczyć zwieńczenie serii o ruskim psycholu. „Boyka: Undisputed 4” wjechał na Netflixa, o czym w którymś z kolejnych wpisów.